Tatry Wysokie. Morskie Oko (Biały Staw). W tle groźny Mnich.
Chciałbym zatem oświadczyć wam z góry,
Choćby spory trwać miały po świt
Są piękniejsze od gór tylko góry —
Te, na które nie wspinał się nikt…
(Włodzimierz Wysocki)
Najstarsze, odkryte przez archeologów, narty pochodzą ze Skandynawii (Hotting/Szwecja), z epoki Mezolitu (ok. 8000-4800 BC) - epoki koczowniczych kultur łowieckich. Przez tysiące lat myśliwi wędrowali tropem znanych im zwierząt po prostu dlatego, że umieli na nie polować, a także dlatego, że - prócz pożywienia - dostarczały im surowców do budowy namiotów (kości, ścięgna, skóry), wyrobu odzieży (futra, skóry), broni i narzędzi (kości, rogi). Podstawą prymitywnej gospodarki łowieckiej były stadne, roślinożerne ssaki, które żyły na otwartej przestrzeni - renifery (Rangifer tarandus). Polowano na nie używając łuków i strzał oraz miotaczy oszczepów, zbrojnych w kościane lub krzemienne groty. Pomiędzy myśliwymi a zwierzyną łowną powstało swoiste sprzężenie zwrotne. Przyzwyczajeni przez setki krótkich wówczas pokoleń do jednego gatunku, nie potrafili zmienić swoich nawyków i w krótkim czasie rozpocząć łowy na inne. Tymczasem, na Niżu Europejskim cofał się lodowiec i zmieniał się klimat. Na Półwyspie Iberyjskim - pierwotnym ekosystemie reniferów - było coraz cieplej. Równie ciepło ubrane przez naturę renifery, ruszyły na Północ, a ich miejsce zajęły jelenie. Odwieczni łowcy reniferów poczuli się nieswojo - jak wilki szare (Canis lupus). Nie dość bowiem, że zimny dotychczas klimat zmieniał się w umiarkowany, otwarte przestrzenie porastały lasy iglaste, a następnie liściaste; powstawały jeziora, bagna i torfowiska, to jeszcze stateczne, flegmatyczne, żerujące stadnie reny, zostały zastąpione przez zwierzęta rącze, płochliwe i skryte w gęstwinie, a na żer chodzące pojedynczo. Renifery, szukając chłodu, dotarły do tundry i lasotundry Eurazji, krainy pokrytej śniegiem, który nie przeszkadzał im w zjadaniu rosnących pod spodem traw, mchów i porostów (chrobotków), a wczorajsi myśliwi przeistoczyli się w hodowców - dzisiejszych Lapończyków, którzy nie rozstają się z nartami. - Eo ipso pierwotne narty nie zostały wymyślone po to, aby na nich zjeżdżać z gór, ponieważ takowych tam nie było i nie ma, lecz po to aby sprawnie poruszać się w lasach i na śnieżnych pustkowiach (najstarsze, datowane na 3.500 BC, rysunki skalne przedstawiające narty znajdują się w Norwegii/Rødøy).
Przywołane na początku akapitu narty* (długie, płaskie płozy, mocowane do butów za pomocą wiązań, które umożliwiają ślizganie się po powierzchni śniegu), są źródłem archeologicznym - niemym. Czas zatem przejść do źródeł historycznych - rytych i pisanych.
Świat nart istnieje odkąd w 1206 r. dwaj Normanowie - zwani później Birke Beiner (Brzozowe Nogi), bowiem korą tego drzewa owijali podudzia dla ochrony przed śniegiem i mrozem (brzozowe drewno wysysa wilgoć, o czym wiedzieli nasi przodkowie - Sarmaci, oprawiając szable w brzozowe poszwy) - uratowali życie dwuletniemu księciu Hookonsonowi, aby ten rządził Norwegią przez blisko 50 lat. Dzięki nartom, ludzie z odciętych od świata - małych społeczności, mogli się porozumiewać i kombinować dalej. Hookon rządził dobrze, skoro już w połowie XIX w. Sondre Norheim, jeżdżący w Dolinie Telemark, wykombinował deski z rowkiem pośrodku ślizgów i szerszymi od piętek dziobami. Na takich nartach można było skręcać wedle woli, i tak rozpoczęła się era carvingu. Jeżdżącym nieco później narciarzom, pomimo licznych prób, nie udało się już wiele zepsuć i dzięki temu my możemy dziś wrzucić na dach parę dech, i ruszyć w góry!
Od wielu lat przemierzam z rodziną ten sam szlak. Peregrynację zaczynamy w kraju, w którym: Na starej mapie krajobraz utopijny..., a bezkolizyjny system komunikacji drogowej, zwany gdzie indziej autostradą, odległy jak reforma służby zdrowia (w szerszym świecie, autostrada zaczyna się od trzech pasów ruchu w tym samym kierunku; dwa pasy to droga szybkiego ruchu). Trzeba jednak docenić stan dzisiejszy, pamiętając tę samą, nie tak dawną drogę - ostrzelaną przez moździerze. Dalej, mijamy dwa kraje demokracji opresyjnej, gdzie odprawiamy czary skuteczne na swary odwieczne, i lądujemy w Italii. Krajanie Niccolo Machiavellego i królowej Bony dd. Sforza znają się nie tylko na polityce (67. Gabinet od czasu zakończenia ostatniej wojny światowej) i nowalijkach. Potrafią zaordynować narciarską pogodę (pierwsze sportowe narty zostały wyprodukowane w Italii, w 1867 r.), odpowiednie opady śniegu - z nieba lub z armat śnieżnych - bezpłatne parkingi, wielkie żarcie i zabawę do białego rana. Jazdy na sztucznym śniegu - zamrożonych kroplach wody, zmieszanych w maszynie z odpowiednim koktajlem chemicznym - nie polecam, jako że z reguły jest słabo związany z naturalnym podłożem; jest ruchomy, niczym ruchome piaski, osuwa się i trudno na nim poprawnie - bezpiecznie postawić narty na krawędziach. Trzeba uważać, inaczej mogą się zdarzyć pęknięte żebra - w herbie!
W mijającym już sezonie - po zeszłorocznej pomyłce, jaką były ferie w Dachstein-Schladming - po raz n-ty pojechaliśmy w komiksowe Dolomity. I po raz kolejny odwiedziliśmy mikroregion Ladino - pięć dolin: Val Arabba, Val Badia, Val di Fassa, Val Gardena i Cortina d’Ampezzo, zamieszkanych przez epigonów kultury i mowy retoromańskiej (Ladinesi), Tyrolczyków i Italczyków. Śniegu, jak na lekarstwo. - Próżno było szukać najlepszego - firnu, albo choć uformowanego ratrakami, tzw. porannego sztruksu. Zmieniliśmy plany i ruszyliśmy w Alpy Julijskie - piękne, wyniosłe, skaliste. Nakręcono w nich wiele filmów, między innymi serię o Winnetou, szlachetnym wodzu plemienia Indian Apache, według powieści Karola Maya oraz jugosłowiańskie epopeje wojenne - Sutjeska czy Bitwa nad Naretwą. Zamieszkuje je ten sam żywioł, który kultywuje lokalne potrawy, niekoniecznie lubiane przez turystów, oczekujących zwykle typowych italskich przysmaków. Temperatura powietrza rosła, śnieg topniał szybciej, niż jeździli narciarze...
Wróciliśmy do Polski, z nadzieją, że za rok klimat będzie sprzyjał białej jeździe. Stanęliśmy w Dolnej Austrii, w miasteczku kluczowym - na szlaku naszego króla Jana III Sobieskiego, który tędy szedł na odsiecz Wiedniowi w 1683 roku. Wina tam wyborne, a ludzie bogobojni i życzliwi. Witają nas i siebie nawzajem słowami: Szczęść Boże. Starsi mają kompleks ostatniej wojny. - Mówią, że Polacy pierwsi stawili opór III Rzeszy Niemieckiej. - Mówią o naszym Papieżu… Pamiętają Jego Wielki Pontyfikat!
To pisząc, zanurzyłem się w nostalgii. - W atmosferze Zakopanego lat 60. i 70., jakiej nigdy nigdzie indziej nie znalazłem. Atmosfery inspirowanej pospołu przez zakopiańskich Górali (Pnioków), Zakopiańczyków (Krzoków) i wszelkiej proweniencji Gości (Ptoków). I choć nie mogę zaprzeczyć, że Ptoki zlatywały się wówczas do tego unikatowego miejsca pod Giewontem z całej Polski, to jednak prym wiedli i rej wodzili Warszawiacy, zapewne z powodu większej niż w innych miastach zamożności amatorów narciarstwa, kuligów i innych uroków zimowych urlopów. Warszawiakom ustępowali Krakauerzy, którzy - choć mieli bliżej - przyjeżdzali zwykle na jedną, sobotnio-niedzielną dobę (nie było wtedy wolnych od pracy sobót), za to zdecydowanie lepiej od mieszkańców stolicy jeździli na nartach, nie znajdując już czasu na rozrywkowy styl bycia.
Wtedy to mój Ojciec - taternik (srebrna odznaka narciarska), w grudniu 1963 r., zarządził pierwszy rodzinny wyjazd do Zakopanego. Tam też spędziliśmy Święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok. Miałem wówczas niespełna dwa i pół roku, i na nartach jeździć nie mogłem (tak małe pacholę ma zbyt miękki kościec, a nie praktykowano jeszcze jazdy dziecka pomiędzy nartami starszego narciarza, zapewne z powodu ówczesnej długości i wagi nart), ale zobaczywszy szkółkę narciarską na Gubałówce, pono przez kilka godzin nie dałem się od niej oderwać. Sam nic z tamtego pobytu w Tatrach nie pamiętam, a to, o czym piszę, znalazłem po latach w rodzinnym archiwum fotograficznym - z opisanymi, czarno-białymi zdjęciami zakopiańskich fotografów.
Dalej już wszystko na zawsze zapisało się w mojej pamięci. W Zakopanem, w lutym 1965 r., w poważnym już wieku trzech i pół lat (pół roku przed optymalnym czasem dla początkującego, samodzielnie jeżdżącego narciarza), Ojciec - z uśmiechem i drwiną: - Jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz... (zakopiańską sentencją, spopularyzowaną nieco później w całej Polsce przez Jerzego Gruzę serialem Wojna domowa - z unikatowym epizodem narciarskim na Hali Kalatówki, w mistrzowskim wykonaniu Bogumiła Kobieli) - popchnął mnie, i na drewnianych nartach (zakopiańskich Zubkach) z misiami na dziobach (takoż na nartach), w skórzanych wiązaniach (tzw. sandałkach, z usztywnioną piętą), w sztywnych trzewikach - zjechałem z Antałówki. - Dwa lata później - z Gubałówki. - Osiem lat później - z Kasprowego Wierchu (Świętej Góry) - Halą Goryczkową. - Dziewięć lat później jeździłem już na najtrudniejszych technicznie tatrzańskich stokach - w Suchym Żlebie, na Nosalu, Głodówce w Bukowinie - i w Gorcach. Moją specjalnością był zjazd z Gubałówki - na krechę - drogą sań - do ulicy Tatary. Co dwa lata pod choinką leżały nowe narty, z których najlepszym, najbardziej żywotnym okazał się drewniany - juniorski model Tatry (nikt nie pamięta długości) z wiązaniami typu Kandahar.
Z tamtych lat, prócz nart i koszmarnych wyrwirączek (prymitywnej formy wyciągu), pamiętam zapach rożnów na Gubałówce, które przedsiębiorczy Górale zamienili w narciarski serwis. - Zamiast kiełbasek i kurczaków, rozgrzewali smołę, którą nakładali na drewniane ślizgi drewnianych nart, aby mokry śnieg się do nich nie lepił…
Mama, pod czujnym okiem Ojca, wraz ze mną stawiała swoje pierwsze kroki na nartach. Jeździła delikatnie, z gracją, na pierwszych w Polsce, tzw. plastikach (drewnianych, politurowanych nartach z plastykowymi ślizgami - vide: ut infra). - Zwykle podążała za nami z termosem gorącej herbaty z cytryną i zapasowymi rękawicami, bowiem te szybko przemiękały i zamieniały się w sople lodu. Karierę narciarską zakończyła przedwcześnie, po tym, kiedy podczas zjazdu z Gubałówki zawiodło wiązanie Kandahar - wypięta narta uciekła (nie było jeszcze pętli, mocujących wiązania do skórzanych butów, nie mówiąc już o wczorajszych i dzisiejszych ski-stoperach), przebiła stojącą jej na drodze, góralską stodołę i wpadła do potoku. Dziesięć lat później, w czasie zimy 100-lecia (1978/1979), pojechała ze mną na ferie do Bukowiny Tatrzańskiej. Przypięła te same, stare narty i z dawną gracją zjechała na nich z Głodówki. - I znowu pech - od przechowywanych w piwnicy, wyschniętych desek odpadły... piętki. Mama uznała to za zły omen, i na zawsze porzuciła białą jazdę.
Wcześniej, jeszcze w latach 60. i na początku 70., zwiedziłem z Rodzicami inne polskie ośrodki klimatyczne i kurorty narciarskie: Karpacz (1966) w Sudetach Zachodnich (Kopa, Biały Jar), Szklarską Porębę (1966) w Karkonoszach (Szrenica, Śnieżne Kotły), Zawoję (1967) w Beskidzie Żywieckim (Babia Góra/Diablak), Korbielów (1967) w Beskidzie Żywiecko-Orawskim (Pilsko/Hala Miziowa), Szczyrk (1968) w Beskidzie Śląskim (Skrzyczne - Jaworzyna, Beskidek), Krynicę-Zdrój (1972) w Beskidzie Sądeckim (Góra Parkowa, Krzyżowa). - To jednak nie było to samo (!), chociaż w tamtych czasach pogoda zawsze dopisywała, zimy były mroźne i śnieżne, ale same trasy nie zawsze bezpieczne. Nie mam na myśli jakości przygotowania szlaków, ponieważ taka kategoria w ogóle nie istniała. Nie było przecież ratraków i narciarze sami objeżdżali i udeptywali trasy, stoki czy bule (czasem życzliwi gospodarze za niewielką, zebraną wspólnie sumę przejechali po nartostradzie zaprzęgiem koni z przyczepioną do orczyków dechą, zgarniając nadmiar śniegu). Podobnie było później, w latach 80., kiedy w obliczu braku dawnych możliwości mieszkaniowych w Zakopanem (Stan Wojenny 1981-1983), podczas studiów bywałem w Bielsku-Białej (1984-1986) w Beskidzie Śląskim - na Szyndzielni (wybornym, slalomowym stokiem Sahara jeździł prywatny wyciąg orczykowy), albo na Klimczoku, ale wówczas bardziej interesowały nas oglądane w schroniskach transmisje konkurencji narciarskich, pierwszych - moim zdaniem - nowoczesnych, zimowych Igrzysk Olimpijskich w Sarajewie (1984), kiedy to w slalomie zastosowano tyczki przegubowe (co zmieniło technikę krótkiego skrętu i spowodowało dalszy, dynamiczny rozwój narciarstwa alpejskiego) - niż sama jazda po małych górkach. - Miałem wtedy pod dobrymi, włoskimi butami San Giorgio proste narty, tzw. metalki (vide: ut infra) Polsport-Szaflary - Compact/180 cm z zaokrąglonymi dziobami (1983. - nowszą wersję prototypu COMPACT E-222 z 1981 r., który z nieznanych przyczyn nie został dopuszczony do masowej produkcji), i dosłownie wszyscy - na Szyndzielni i na Klimczoku - podjeżdżali do mnie pytając, jak się jeździ na tak krótkich (sic!) deskach?... Jeździło się dobrze, lepiej niż na nartach mierzących 200 i więcej cm, a jeszcze lepiej podchodziło się pod górę, co było wówczas normą, wobec braku lub częstych awarii wyciągów.
Piszę swoje wspomnienia, których jedynym kryterium jest oparta na autopsji stronniczość. Nikogo nie chcę urazić. Ale dla mnie, już do końca…, prawdziwą ostoją narciarstwa w Polsce pozostaną Tatry i Zakopane.
W Zakopanem, w styczniu/lutym (1965, 1967, 1969-1971, 1973-1974), mieszkałem z Rodzicami w niesamowitych miejscach - w Willi Sienkiewiczówka lub na Tatarach, u podnóża Gubałówki (ulica i część miasta nosiły imię góralskiego rodu Tatarów, z którego pochodzili słynni przewodnicy tatrzańscy i bodaj najstarsi ratownicy TOPR). Mieszkaliśmy u ludzi nadzwyczaj gościnnych. - W Bukowinie - u rodziny Siemaszków, gdzie na ścianach wisiały rysunki Witkacego… Ojciec (czasem miałem wrażenie, że w Zakopanem znają go wszyscy rdzenni mieszkańcy), a ja przymusowo wraz z nim, nigdy nie opuszczał konkursów skoków na Wielkiej Krokwi - Mistrzostw Polski i corocznych Memoriałów Bronisława Czecha i Heleny Marusarzówny. - Godzinami siedzieliśmy przymarznięci do ławki. Nie przekonał mnie do oglądania hopków. Do dziś - pomimo spektakularnych sukcesów reprezentantów Polski na wszystkich skoczniach świata - odnoszę się do tej konkurencji z rezerwą, ale skoczków poważam - za odwagę! I aby podzielić moją opinię ad oculos, dość stanąć na szczycie buli pod progiem skoczni, i spojrzeć w dół! Nie rozumiałem także fascynacji Ojca kombinacją norweską, kontestując - po co ktoś biegnie na wąskich nartach i bez przerwy wypinają mu się buty, a na małych pagórkach przewraca się cały peleton (dawny sprzęt klasyczny był bardziej prymitywny niż alpejski), skoro może biec po płaskiej trasie w samych butach - bez nart? Tak, jak Norwegowie, zwyczajni swoich gór, nie mogli początkowo zrozumieć przedstawicieli nacji alpejskich, dlaczego ustawiają na stokach drewniane tyczki, aby następnie zjeżdżać pomiędzy nimi, zamiast jechać wzdłuż najkrótszej linii spadku?…
Ostatnim moim wyczynem, dokonanym pod bokiem Ojca, była jazda z Kasprowego Wierchu - Halą Gąsienicową, i dalej - nartostradą z Murowańca do Kuźnic. W odróżnieniu od dłuższej, ale nudnej i technicznie prostej Hali i nartostrady Goryczkowej, wypełniony kopnym śniegiem Kocioł Gąsienicowy był naprawdę groźny. Zjechałem pierwszy, a Ojciec: - Jędruś, brawurą nie zastąpisz techniki… Docenił mnie dopiero wówczas, kiedy po rozegraniu mistrzostw Polski młodzików w slalomie (wtedy - w slalomie specjalnym), zorganizowanych w Suchym Żlebie schodzącym z Długiego Giewontu do Kalatówek (dziś nie do pomyślenia, pod ścisłą ochroną! - dostępny tylko w dolnej części), po zakończeniu zawodów - pokonałem tę samą trasę, miedzy tyczkami. - Nigdy nie jeździłem na nartach sportowo, nie należałem do żadnego klubu. - W dwóch zakopiańskich sekcjach, do których Ojciec chciał mnie zapisać, trenerzy powiedzieli, że jestem za stary (miałem 12 lat), a poza tym, mieszkam w Warszawie. Mnie też to nie interesowało. Zawsze lubiłem przestrzeń, wolne pole, podróż na nartach po górach, której tak naprawdę doświadczyłem dopiero w wieku 40. lat, i później, jeżdżąc kilka sezonów na słynnej Sellarondzie i na Latemarze w italskich Dolomitach, w St. Anton am Arlberg w austriackim Tyrolu i we Francji - w Les Arcs.
Ojciec nie dał za wygraną. - Za przyczyną nieprecyzyjnie zdiagnozowanej astmy, zesłał mnie do Zakopca. Tam, zanim zostałem zaakceptowany, musiałem walczyć z rówieśnikami ze szkolnej ławy, uczyć się gwary i obyczajów góralskich. Jeżeli patrzy na mnie… z Góry, wie, jak bardzo te nauki uformowały mój hardy, nieznośny dla innych, charakter. Ojcu, który w dzieciństwie, podczas wojny (3-krotnie deportowany z Gdyni) trafił do Buchenwaldu i przeżył, wydobyty z piekła przez swojego Ojca, a mego Dziada - oficera wywiadu Korpusu Ochrony Pogranicza - zawdzięczam ACR (Akademickie Centrum Rehabilitacji w Zakopanem), gdzie licealista, pośród starszych wiekiem studentów, mógł im zaimponować jazdą na nartach, przepisywanej wówczas na receptę. Recepta wystawiona przez ACR umożliwiała wtargnięcie bez kolejki do kolejki w Kuźnicach - na Kasprusia. Nie zawsze się udawało i wtedy ruszaliśmy w górę pieszo, z deskami na ramieniu i butami w plecakach bez stelaży - do Hali Kalatówki lub wyżej - do zochyliny, położonej u stóp Hali Goryczkowej, parę kroków od podwójnych krzesełek wyciągu. Panował w niej klimat śródziemnomorski - wysoka temperatura, bijąca od pieca i para, dymiąca z suszonych ubrań, a także kuchnia - krupy; chleb ze smalcem, słoniną, buncem; brusek, bryja i żentyca lub herbata z żurawiną. Jeździliśmy do upadłego, nawet 7-8 godzin dziennie, a po zamknięciu dwóch wyciągów - na Hali Gąsienicowej i Hali Goryczkowej - zjeżdżaliśmy po ciemku nartostradą (budząc niedźwiedzie, które nie raz, na szczęście półprzytomne, wychodziły na trasę) do Kuźnic, i dalej - po ośnieżonych chodnikach - do Krupówek (w tym, najpiękniejszym interwale mojej własnej historii narciarskiej, lat 1977-1979 miałem, sfinansowane przez Ojca, aluminiowe narty Head/190 cm - laminowane, z polimerowym rdzeniem, w granatowo-niebieskiej powłoce - proste i sztywne, niczym szyny kolejowe - na lód, którego zresztą nigdzie na stokach nie było, z wiązaniami Marker Rotomat MR 4-10 DIN). Jeździliśmy w zwykłych ubraniach - szmacianych dżinsach, wełnianych swetrach, czapkach i rękawicach, zrobionych na drutach przez zacne Gaździny, kupowanych na bazarku pod Gubałówką. I nikt z nas się nie przeziębiał, choć nie było wówczas prewencyjnych farmaceutyków. Wczesną wiosną (w ACR leczono przewlekle, nawet 3-4 miesiące w roku, toteż woziliśmy ze sobą wysokogórski sprzęt wszelaki) jeździliśmy w ostrym słońcu półnadzy, tylko w spodniach. Kiedy nie jeździliśmy na nartach, uzbrojeni w raki, haki i liny, chodziliśmy po piargach, wspinać się na skałki lub na dalekie wędrówki tatrzańskimi szlakami Tytusa Chałubińskiego (wycieczkami bez programu), ks. Józefa Stolarczyka i Klimka Bachledy. Mieliśmy w nogach: Orlą Perć (Krzyżne, Świnicę, Zawrat, Stary Zawrat), Liptowskie Mury, Żółtą Przełęcz, Żółtą Turnię, Baranie Rogi, Gęsią Szyję…
Nie raz, i nie dwa, mieliśmy na wielkim pniu dębowym z równymi nam wiekiem, zakopiańskimi Góralami - szczególnie podczas codziennych, wieczornych herbatek w Kmicicu. Wtedy, aby nie doszło do zwady i bitki, wypchnięty do przodu przez starszych kompanów Jędruś, góralską gwarą mówił: - A zaś nie hipkajta, haj syćka na chałbe hebojta, chawok bez knajpo duje - kurniawa… I nikomu nic złego się nie stało.
Do Zakopca jeździło się Rzeźnią, tj. pociągiem osobowym z Dworca Głównego w Warszawie - do Krakowa (6 godzin), i z Krakowa do Zakopanego (5 godzin). - W sumie: tym samym pociągiem, bez przesiadki - 11 godzin, stojąc w korytarzu, w tłoku, z nartami w ręku i plecakiem na plecach; w oparach papierosowego dymu (sami też paliliśmy papierosy, bo i tak było wszystko jedno). W Nowym Targu do pociągu wsiadali kuśnierze, aby pozyskać zainteresowanych kożuszkami. Rozdawali adresy, pod którymi można było je kupić, ryzykując wpadkę (ubój owiec na kożuchy był w PRL ściśle reglamentowany). Mało kto ryzykował podróż z Krakowa do Zakopanego PKS-em, ponieważ bywały kłopoty z nartami (w zawieszonych na autobusach koszach) i oponami na Zakopiance.
Do domów wracaliśmy opaleni na czarno, psychicznie mocni, obojętni wobec ówczesnej propagandy, szkolnego reżimu i niektórych nauczycieli.
Później, w czasach upadku PRL-u, bywałem w Zakopcu incydentalnie i w innych, niż zimowa, porach roku. W końcu września 1980 r., po raz drugi, ale inną drogą, przeszedłem Orlą Perć - z Zakopanego, przez Psią Trawkę, Murowaniec - na Granaty - do Doliny Pięciu Stawów, Doliną Roztoki - wzdłuż Siklawy - do Wodogrzmotów Mickiewicza. Tam, w ostatniej minucie rozkładu jazdy, z pętli pod wodospadem, odjechał mi PKS, mrugając wymownie światłami stop-u. Zostałem się sam, zapadał zmrok. - Ruszyłem w kierunku położonego niżej schroniska Stara Roztoka. Nie dość, że zmierzchało, a w latarce zamokły baterie, to jeszcze zaczął wiać Wiatr Liptowski (Majola). W zapadających ciemnościach nie mogłem skorzystać z mapy i zszedłem - w bok - ze szlaku. Dalszy marsz w ciemno nie miał sensu. - Usiadłem pod smrekiem i wyciągnąłem z plecaka śpiwór, aby zdrzemnąć się na powietrzu. Mijały godziny, z gór szła mraka, wokół trzaskały łamane wiatrem drzewa i spadające gałęzie, i wtedy, około północy, tuż obok mnie przeszedł niedźwiedź - na szczęście po zawietrznej. - Już żegnałem się z tym światem, kiedy poniżej mojego biwaku zabłysło światło. Okazało się, że jestem opodal, około 300. metrów od schroniska. To była biała noc, którą do dziś pamiętam.
W styczniu 1983 r., kiedy ówczesne władze i "media" straszyły podróżnych blokadami, przedarłem się do Zakopanego samochodem Fiat 126 p, udając atak kaszlu na okupowanej przez ZOMO rogatce pod Radomiem. W Zakopcu i w górach leżał śnieg po pachy, było góralskie żarcie i klimat; pusta kolejka czekała na narciarzy. A w drodze powrotnej nikt już nikogo nie pytał, skąd i dokąd jedzie.
W 1987 r., po opisanych wyżej, beskidzkich epizodach, znów bylem w Zakopanem - ciągle tym samym, zapamiętanym z dawnych lat. Kiedy kończyłem, przedłużane - za sprawą asynterki - w nieskończoność studia, powróciłem do wielokrotnie dyskutowanego z Ojcem zamiaru zamieszkania na Podhalu. Zawsze chciałem być ratownikiem TOPR. - Miałem po temu argumenty - znajomość historii i geografii Tatr, wystarczające umiejętności narciarskie i podstawy wspinaczki skałkowej - m.in. na podwarszawskich bunkrach (byłem uczniem Andrzeja Zawady), mocną psyche, ale zaordynowane przez Mamę badania, wykazały wrodzoną wadę serca. - Uprawiałem, bo chciałem, różne dyscypliny sportu: Jiu-Jitsu (san dan), pięciobój (nie znosiłem fechtunku szpadą i biegu przełajowego) i tenis, bazując na ambicji, a nie na realnych możliwościach organizmu. Ojciec o tym wiedział, i dużo wcześniej postawił kropkę we właściwym miejscu.
W Zakopanem (gór.- miejscu wykarczowanym), swoistym kotle historii, nauczyłem się o niej myśleć refleksyjnie i wybrałem kierunek studiów (archeologię i historię). Wielkim szacunkiem darzyłem zawsze pamięć Profesora, Doktora Tytusa Chałubińskiego (1820-1889), który w drugiej połowie XIX w. - z właściwą sobie elegancją i wiedzą - rozpoznał klimatyczne zalety Zakopanego. W tamtych - odległych, w istocie mało znanych nam - czasach potrafił leczyć ludzi z nieuleczalnych wówczas chorób układu oddechowego. Jemu zawdzięcza nasz kraj rozwój taternictwa, kultury sportu i rekreacji. Dzięki niemu mogli skutecznie działać w górach odważni Górale, idąc na ratunek i ratując życie ludzkie tam, gdzie inni opuszczali ręce, uznając rzecz za beznadziejną...
Ojciec doczekał w zdrowiu nowoczesnych technologii narciarskich końca XX stulecia. - Po plastykowych ślizgach i stalowych krawędziach, wynalezionych przez firmę Rossignol, nadszedł czas karbonowych konstrukcji karwingowych (carving-ski), których produkcja ruszyła na przełomie wieków - w konsekwencji przekazania przemysłowi cywilnemu amerykańskich technologii wojskowych, testowanych w kosmosie podczas Wojen Gwiezdnych z sowietami (technologia wytrzymałego, lekkiego karbonu umożliwiła produkcję krótkich nart o wyższym indeksie sztywności podłużnej i poprzecznej, kijów, rakiet tenisowych, rowerów etc. - dziś są one odporne na przeciążenia i przyjazne, zarówno w sporcie wyczynowym, jak też w amatorskiej rekreacji). Do taliowanych nart karwingowych dodano technologie: sandwich, torsion box, dualtec, beta, momentum, rozmaite konstrukcje samonośne i dorzucono patent rocker-camber-rocker, dzięki któremu niemal same skręcają; plus tuning krawędzi nart i tuning butów. - Ojciec - w wieku 79. lat myślał jeszcze o zjeździe z Kasprowego na moich karwingowych deskach. Nie doszło do tego, ale śledząc w telewizji zawody i zawodników Alpejskiego Pucharu Świata, orzekł - nie bez racji: - Andrzej, przecież teraz to łatwizna… I dobrze, bo teraz każdy z nas, w dowolnym wieku, przy zachowaniu ogólnej sprawności - może jeździć na nartach, na rowerze lub grać w tenisa.
W latach 1994-1999 wracałem do Zakopanego i choć go w niczym nie poznałem, zaszczepiłem w moich dziewczynach (żonie i córce) miłość do gór i nart. Od tamtego czasu obie jeżdżą, a córuś wręcz sportowo.
W 1999 r. porzuciłem Tatry, znudzony mało efektownym stylem instruktorskim, jazdą w poprzek wyboistego stoku na nowych, co prawda, ale już ostatnich, długich i prostych nartach K2/190 cm, zwłaszcza, że obok mnie szalał - w krótkich, ciętych skrętach, wzdłuż najkrótszej linii spadku stromej - prawej krawędzi Nosala - stary kumpel z ACR-u, na prototypowych karwerach Rossignol'a. Byłem także rozczarowany kulturową atrofią Zakopanego...
Przespałem sezon 1999/2000 i wróciłem w 2001 r., uzbrojony w deski Rossignol T-Power/160 cm. Pojechałem z rodziną na dłuuugie narty do Włoch, które: - Za sprawą pejzażów, były, są i będą, ojczyzną narciarzów (trawestacja wiersza Adama Mickiewicza, Pan Tadeusz, Księga Trzecia, 610). W Dolomitach (na Sellarondzie) - przyszedłem do siebie.
Wiosną 2001 r., za sprawą nowego na polskim rynku narciarskim rocznika NTN, wziąłem udział w międzynarodowym teście nart (SkiSuperTest), zwołanym na Kronplatz/Plan de Corones przez niemiecki Ski Magazin. - Poznałem tam entuzjastów nowych kierunków rozwoju narciarstwa i nowoczesny sprzęt (wybrałem dla siebie narty Head Space XTI/160 cm). W sumie, w latach 2001-2005 byłem na 7. międzynarodowych testach nart (Kronplatz/Plan de Corones, 3-krotnie; Obereggen/Latemar - Pampeago; Les 2 Alpes; i St. Moritz, 2-krotnie), rozmaitych konstrukcji - od serwisowych/sportowych do rekreacyjnych. Nauczyłem się nowoczesnej techniki jazdy na krawędziach taliowanych nart - skrętu ciętego o dowolnym promieniu - dostępnej niegdyś tylko zawodowcom. Byłem już jednak zmęczony życiem zawodowym, kilkoma operacjami i licznymi kontuzjami, które psuły radość jazdy. Zmieniła się także - jak wiele innych dziedzin - kultura narciarstwa i narciarzy, która dziś jest mi obca, a czasem nawet wroga.
Obereggen/Latemar - Pampeago, trasa Agnello, 3/2004.
(test nart zorganizowany przez włoski Sciare Magazine)
Bawiłem w różnych górach, w wielu europejskich regionach, kurortach, centrach i stacjach narciarskich: w Dolomitach - w Val Arabba, Val Badia, Val di Fassa, Val Gardena, Cortina d’Ampezzo, Val di Fiemme, Val Rendena; na Kronplatz/Plan de Corones, Latemarze i na lodowcu Marmolada oraz w Piancavallo; w Alpinie - w Sestriere i Bormio; na masywie Cervinia/Matterhorn; w Val Senales/Maso Corto/Merano; w Alpach Julijskich - w Tarvisio (Santo Monte Lussari, Sella Nevea), Kranjskiej Gorze; w Alpach Karynckich - w Villach (Nassfeld); w Tyrolu - w St. Anton am Arlberg, na lodowcu Kaunertal; w Schladming-Dachstein, Saalbach-Hinterglemm; w Garmisch-Partenkirchen, na Zugspitze; w szwajcarskim kantonie Gryzonia - St. Moritz; w Alpach Delfinackich - Les 2 Alpes, Mont Blanc - Les Arcs; w Les Trois Valées - Val Thorens etc. etc. - ale nigdzie nie znalazłem atmosfery podobnej do tatrzańskiej - zakopiańskiej. Nie bardzo wiem, jak to ująć… Te wszystkie, wspaniałe skądinąd, góry nie mają zapachu! - nie pachną śniegiem, cetyną chojek, jołkami, smrekowym lasem, dymem mraki; nawet słońce nie opala ludzkiej skóry tak szybko i skutecznie, jak na Antałówce, Gubałówce czy Kasprowym Wierchu. - Nie dodają sił witalnych tak, jak Tatry… - Idealizm, reminiscencja - retrospekcja, wspomnienia lat dzieciństwa i młodości, kiedy nic mnie nie bolało?… Nic podobnego! - Sprawdziłem, zbadałem rzecz organoleptycznie, wielokrotnie, i pozostaję przy swoim, choć własnej opinii za nieomylną nie podaję.
Przywołane (ut supra) góry mają za to inną, wielką przewagę nad Tatrami (bez różnicy - po polskiej czy słowackiej stronie) - infrastrukturę turystyczną i narciarską. Państwa alpejskie rywalizują ze sobą i ciągle budują coś nowego. Na czele, co najmniej od początku XXI stulecia, są Dolomity (w Południowych Alpach Wapiennych). Ich mieszkańcy - Ladynowie (Ladinesi), Tyrolczycy i Italczycy dobrze wiedzą, z czego żyją. - Deklasują konkurencję nieustanną modernizacją stacji narciarskich, liczbą nowoczesnych kolejek, gondol, wyciągów krzesełkowych (tzw. kanap z plastykowymi zasłonami od wiatru); najwyższym z możliwych poziomem przygotowania stoków (zdarzają się nawet stoki preparowane do jazdy freeride i jazdy w muldach) oraz stanem górskich dróg dojazdowych, jakością usług i rozmaitością rozrywek après-ski. Wyciskają z tych gór miliony Euro/USD i większość zysków reinwestują w rekultywację przyrody, przeciwlawinowe płoty etc. - Nic zatem dziwnego, że przyciągają do siebie narciarzy, miłośników wędrówek na rakietach śnieżnych lub po prostu tych, którzy postanowili tam spędzić urlop i puścić niemało zaoszczędzonej gotówki.
Największą atrakcją Dolomitów jest Sellaronda - unikatowy szlak narciarski wokół masywu Sella. Liczy około 40. km tras (w tym: 25 stoków) i 23 wyciągi. Szlak prowadzi narciarzy przez 4 wysoko położone przełęcze: Passo Sella, Passo Gardena, Passo Campolongo i Passo Pordoi. Góruje nad nimi szczyt Piz Boe (3151 m n.p.m.). Na Sellarondę można wjechać z 4. miejscowości - z Arabba, Canazei, Corvary i z Selva di Val Gardena. Można też z niej skoczyć w bok, np. na Marmoladę (3342 m n.p.m.) i zaliczyć lodowcowy stok z Punta Rocca (3265 m n.p.m.). Dwie, klasyczne, całodzienne trasy wokół masywu Sella - dłuższa i trudniejsza - Pomarańczowa (zgodna z ruchem wskazówek zegara) lub - krótsza i łatwiejsza - Zielona (odwrotna do ruchu wskazówek zegara), to dwie pętle, które zapinamy wracając do punktu wjazdu. - Każdą możemy przerwać w dowolnym miejscu, pojeździć na stokach i wrócić wyciągami. Musimy jedynie pilnować czasu zamknięcia wyciągów (godz. 15.30). Spóźnialscy zjeżdżają do asfaltu i fundują najdroższą taksówkę świata. W każdym przypadku podróżujemy na nartach, uprawiamy turystykę wysokogórską, odwiedzamy 4 doliny ladyńskie, poznajemy geografię i historię oraz degustujemy przysmaki kuchni regionalnej - ladyńskiej, tyrolskiej i uniwersalnej (italskiej). A wszystko to na jednym ski-pasie Dolomiti-Superski.
Pamiętam, że w 2002 r. przez cały sezon - od stycznia do kwietnia - nie było ani grama śniegu z nieba. Trasy były idealnie przygotowane - pokryte sztucznym śniegiem (wiem, że nikt za nim nie przepada i sam przed nim ostrzegałem, ale tamten był związany z podłożem i dobrze ubity ratrakami). Tak było w styczniu, podczas naszych ferii w Val di Fassa - na Belvedere (2423 m n.p.m.) i Sass Pordoi (2950 m n.p.m.) oraz w kwietniu, podczas drugiego - międzynarodowego testu nart na Kronplatz/Plan de Corones (2275 m n.p.m.). - Wokół zieleniły się trawy, pasły się kierdle byrek, a my jeździliśmy na nartach i wyciągami bez rękawic. Temperatura powietrza dochodziła do 20. stopni Celsjusza.
Państwa alpejskie mają też coś bardzo ważnego - Prawo Górskie, którego my, pomimo wielu lat starań polskich środowisk narciarskich i turystycznych - nie mamy! - Nie mamy, ponieważ konstytucyjne organy naszego państwa, dysponujące inicjatywą ustawodawczą, zachowują w tej materii mistrzowski bezruch (!). Prawo Górskie, jako podrzędne w danym kraju, obejmuje sprawy związane z wykroczeniami w górach, nakłada kary za naganne wybryki osób cywilnych i - nade wszystko - reguluje relacje pomiędzy Państwem i/lub władzami regionów a właścicielami gruntów (tzw. Prawo Śniegu). Państwo i samorządy w czasie sezonu narciarskiego przejmują własność prywatną. Mogą dysponować terenem, pozyskiwać inwestorów, budować stacje narciarskie, wyciągi, a nawet modyfikować stoki, za co właścicielom ziemi wypłacają odszkodowanie - z zysków. W Polsce, jedna rodzina właścicieli gruntów może zatrzymać każdą inwestycję. A zatem, nie ma szans na budowę czy rozbudowę jakiejkolwiek infrastruktury narciarskiej. - Marnujemy, dawno zmarnowaliśmy narciarski potencjał Tatr (poza Białką Tatrzańską, nie mamy nowoczesnego ośrodka sportu i zimowej rekreacji z prawdziwego zdarzenia) i Gorców (nie dochodzi do nich Wiatr Halny, topiący śnieg). Przytoczę słowa flamandzkiego deskarza, który jazdy na ski-boardzie nauczył się w hali; przyjechał na zawody free-style w half-pipe, zbudowanym na tę okazję na Hali Goryczkowej; wystąpił w programie TVP1 mojej żony - Niedziela w Jedynce, Zakopane 1997. i przed kamerą podziękował organizatorom za… zawieszenie, specjalnie dla wyluzowanych deskarzy, zabytkowej - raperskiej kolejki (sic!) z Kuźnic na szczyt Kasprowego Wierchu. Istotnie, kolejka z 1935/1936 r. była najstarszą tego typu konstrukcją w Europie, aż do jej modernizacji w 2007/2008 r.
W latach 70. ubiegłego stulecia, decyzją polityczną zniweczono szansę ulokowania w Polsce filii francuskiej firmy POMA, produkującej wyciągi orczykowe i krzesełkowe, przedkładając nad nią Mostostal Zabrze. Inwestor (z pochodzenia Polak) zrealizował swoje plany w Czechosłowacji i dziś, ulokowana w słowackim Kieżmarku TATRAPOMA (od 2001 r. - TATRALIFT), buduje infrastrukturę górską w całej Europie. Po 1990 r., zamiast wspierać rodzime podmioty gospodarcze, zlikwidowano w Polsce pracownie projektów, z których korzystały fabryki sprzętu sportowego i turystycznego: Polsport-Szaflary (1972-1991), Polsport-Bielsko-Biała, Polsport-Wrocław i in. Tym samym otwarto rynek nie polskim, a zagranicznym firmom.
W 1991 r. byłem z przyjaciółmi w Tatrach Wysokich, po Słowackiej stronie - w Tatrzańskiej Łomnicy, Starym Smokowcu (Starý Smokovec) i Szczyrbskim Jeziorze (Štrbské Pleso). Z narciarskiego punktu widzenia - było tam fatalnie, ponieważ dobre skądinąd trasy nie były naśnieżane i jeździliśmy na ślizgach po oszronionej trawie, a na wspaniałym stoku Łomnicy - odwrotnie - nadmiar mokrego, ciężkiego śniegu (po pas) zniweczył jazdę (w dodatku miałem wtedy pancerne narty Völkl Rhein Tiger/185 cm). Dziś, tereny narciarskie Tatr Wysokich (ut supra) i Niskich (Chopok z ośrodkiem Jasná - trasą homologowaną przez FIS), toutes proportions gardées, dorównują najlepszym w Europie. - Ergo, Słowacja z niespełna 5,5 milionową populacją, odjechała na nartach Polsce z przeszło 37,5 mln ludzi i 6. milionami narciarzy!...
W sprawie Prawa Górskiego wystąpiłem w programie TVP1, ale telewizyjna kapusta - jak w czasach komuny - natychmiast doniosła, że krytykuję Prezydenta i rząd.
Technika jazdy na nartach, to osobny rozdział. Przez przeszło 60 lat życia poznałem większość wynalazków, zatwierdzanych przez organizacje narciarskie i szkoły instruktorskie lub odwrotnie - przez te same podmioty zwalczanych. Były one determinowane technologią produkcji nart, wiązań i butów. Sam miałem zawsze problemy z doborem sprzętu. - Pierwotnie dlatego, że w Polsce markowe narty można było kupić jedynie w tzw. "sklepach z żółtymi firankami" - w czasach PRL przeznaczonych dla górników. Śląskie kopalnie węgla kamiennego (gruby) miały również swoje wyciągi - w Bukowinie Tatrzańskiej (Głodówka) i w Szczyrku (Skrzyczne-Jaworzyna), a także ośrodki wczasowe, od polskich gór wszelakich po Bałtyk. - Bogać tam, górnika kto widział… Ale do rzeczy! - W moich, narciarskich czasach, od lat 60. XX w., początkowo jeździło się na drewnianych, prostych deskach (w Zakopanem po raz pierwszy pojawiły się w 1894 r. za sprawą Stanisława Barabasza /1857-1949/, architekta, malarza i myśliwego, który zastosował je podczas polowania w okolicy Jasła w 1888 r., a następnie został pionierem polskiego narciarstwa, współzałożycielem - z Mieczysławem Karłowiczem i gen. Mariuszem Zaruskim - drugiego w Polsce klubu narciarskiego - Zakopiańskiego Oddziału Narciarzy Towarzystwa Tatrzańskiego/1907 i TOPR/1909) z wiązaniami typu Kandahar (nie jest prawdą, że jedynie techniką telemark, co sugerują niektóre źródła). Narty były ciężkie i długie (do 220 cm), dobierane do wagi i wzrostu narciarza, ponieważ musiały go wypierać w śniegu i zapewniać utrzymanie równowagi. Później wyprodukowano tzw. plastiki - Regle i Wierchy (drewniane, politurowane narty z plastykowymi ślizgami, częściowo okutymi - przykręcanymi śrubkami - metalowymi krawędziami), które lepiej ślizgały się na śniegu i nie zawsze potrzebowały rozmaitych smarów. Wreszcie - tzw. metalki, Rysy (drewniane narty z plastykowymi ślizgami, pokryte cienką warstwą aluminium - cięższe i bardziej stabilne). Montowano do nich, dostępne w Polsce, austriackie wiązania Tyrolia 50 i Tyrolia 150; przemycane z Czechosłowacji, niemieckie Markery; przywożone z Zachodu, francuskie Salomony i rodzime podroby (Gamma - Polsport-Bielsko-Biała), inspirowane patentem francuskiej firmy Look Bindings, założonej przez Jeana Beyla w 1951 r.
Narciarskie trendy wyznaczali zawodnicy Alpejskiego Pucharu Świata i zasobność kieszeni. Amatorskie narty zagranicznych marek (Atomic, Blizzard, Dynamic, Fisher, Head, Kastle, Kneissl, Völkl), poza rozgrzewającym wyobraźnię logotypem, ceną i ograniczonym dostępem, różniły się od polskich desek Polsport-Szaflary jakością wykonania i szatą graficzną, ale przecież najważniejsze było to, jak można na nich jeździć. - Nie miały żadnych, cudownych właściwości i można było je kupić na licznych sobotnio-niedzielnych giełdach w całym kraju - od "górników” zza żółtych firanek. Na tych nartach jeżdżono niezmiennie - na ślizgach - techniką rotacyjną, którą można zobaczyć w zrealizowanych wówczas filmach fabularnych o górach i nartach: Błękitny Krzyż (Odznaka TOPR - przyp. ACMS) Andrzeja Munka (1955) i Znicz Olimpijski Lecha Lorentowicza (1969). Klasykiem polskiego Kina jest film Pawła Komorowskiego Ściana czarownic (1966), ze zdjęciami Krzysztofa Winiewicza i znakomitą rolą Zbigniewa Dobrzyńskiego. Film nakręcono w Zakopanem, na Kalatówkach i w rejonie Kasprowego Wierchu, a na nartach (Atomic) z wiązaniami Hillefeld lub Tyrolia jeździli w nim zawodowcy - Górale: Jan Gąsienica Ciaptak, wielokrotny mistrz Polski, uczestnik MŚ w Åre 1954, 3-krotny olimpijczyk - St. Moritz 1948, Oslo 1952, Cortina d'Ampezzo 1956; Stefan Dziedzic, mistrz Polski w konkurencjach alpejskich i klasycznych, 2-krotny olimpijczyk - St. Moritz 1948, Oslo 1952), Stanisław Wawrytko II (alpejczyk i narciarz klasyczny, zakwalifikował się na IO w Oslo 1952; wystąpił także w filmie Andrzeja Munka Błękitny Krzyż (1955); i Maciej Wawrytko.
Początkowo, zgodnie z dawnym obyczajem narciarskim, wedle którego starszy lub lepszy zakłada ślad, jeździłem za Ojcem - stylem Ski-mambo (z 1957 r.) - "śladem węża" (wł. - la traccia del serpente); rotacyjną techniką Antona Seelosa (z lat 20.), kontr-rotacyjną Josefa Dahindena (20./30.), Stefana Kruckanhausera (lata 50. - Beinspieltechnik), a później już dowolnie - wszystkimi wariantami klasyki równoległej - śmig z pługu, śmig szeroki, śmig NWN, kristiania równoległa i z kijem; techniką kontr-rotacyjną i diagonalną (1978-1984), spopularyzowaną przez szwedzkiego alpejczyka Ingemara Stenmarka, który zdominował konkurencje techniczne (SL i GS) Alpejskiego Pucharu Świata FIS (APŚ), Mistrzostw Świata FIS (MŚ) i Igrzysk Olimpijskich, a następnie - techniką proto-karwingową (1994), którą także przypisuję Stenmarkowi i współpracującej z nim jugosłowiańskiej - słoweńskiej firmie Elan (1988).
Najtrudniejszym do zdobycia elementem narciarskiego rynsztunku były na polskim rynku buty. W połowie lat 70., rozmaite - starsze i nowsze - modele, wykonane z usztywnianej skóry, na grubych i twardych, płaskich podeszwach, wiązane rzemieniami lub zapinane małymi klamerkami, montowane do nart za pomocą skórzanych pasków, metalowych szczęk, linek i sprężyn - zostały zastąpione odlewami z syntetycznych tworzyw sztucznych. Pierwsze formy polimerowe (poliuretanowe) były podobne do ostatnich form skórzanych i miały tę samą wysokość. Ojciec i ja mieliśmy takie same skórzane buty, nieznanej proweniencji - profilowane, wytłoczone wewnątrz i wyposażone w zewnętrzne ochraniacze kostek; wiązane na hacele. Te buty były konstrukcyjnie zgrane z metalowo-skórzanymi wiązaniami i estetycznie dobrze skomponowane z drewnianymi nartami. Za to poliuretanowe - początkowo ciężkie, toporne, były po prostu paskudne. Ale tempora mutantur i za projekty butów narciarskich zabrały się nie byle jakie pracownie plastyczne, od nikomu szerzej nie znanych do Pininfariny. I o ile, spośród trzech podstawowych elementów wyposażenia amatorów białej jazdy (nart, wiązań, butów), kluczową rolę odegrał technologiczno-techniczny charakter progresu dwóch desek i ograniczających skutki upadków wiązań, o tyle buty można zaklasyfikować do kategorii techniczno-artystycznej. - Natychmiast rozpoczął się wyścig producentów sprzętu, który w tej dobie przyciąga największą uwagę bywalców na wszystkich stokach świata. - Buty miały być po prostu ładne - kolorowe, jako część stroju, a dopiero potem wygodne, niższe-wyższe, twarde-miękkie, odporne na urazy, zapinane na różne sposoby: jedną-dwiema-trzema-czterema, a nawet pięcioma klamrami; zapinane z boku lub z tyłu. Od razu przyjęto, że w miękkich siedzi się w barach, kawiarniach lub chodzi po Krupówkach (z nartami na ramieniu), ale po co zaraz jeździć?... - Do jazdy szybkiej, agresywnej nadawały się tylko buty twarde, które nie były wówczas tak twarde, jak dzisiejsze twarde (flex - od 130 DIN w górę). Utwardzano je mrożąc w śniegu, co dziś praktykują jedynie oczekujący na start zawodnicy APŚ. Nie było wówczas nieskończonej liczby opcji, wyczarowanych z poliolefiny (polietylenu i polipropylenu), polieteru-3 density, air-carbonu etc.; nie było indeksów flex, ani rozpasanych konstrukcji - bitech, tritech, carbon stabilizer, dual density, excenter canting, grip stabilizer, hinge dampening, smart, soft entry, somatic, torsion cuff, x-module, 3D buckle, space-frame; nie było indeksów wewnętrznej szerokości skorupy butów (shell i cuff), ani dymorfizmu - osobnych wersji tego samego modelu, przeznaczonych dla dziewczyn/kobiet; anatomicznych wkładek, spoilerów, rzepów etc. etc. etc. Buty rodzimej produkcji nie nadawały się do jazdy, ponieważ odpadały od nich klamry albo całe pięty. Kiedy na rynku pojawił się 5-klamrowy model Polsport o wdzięcznej nazwie: Kasprowy, po Tatrach poszedł hyr, że jazda z Kasprowego w Kasprowych to prawdziwe szaleństwo!...
O butach, ich wadach lub zaletach, deliberowano après-ski w kawiarniach i avant-ski w Barze Mlecznym na Krupówkach 40. - bajecznie zamglonym oparami wrzątku - znanym narciarzom w całej Polsce z pysznych omletów typu grzybek, zakopiańskiej wersji tyrolskiego Kaiserschmarrn. - Wymieniano się, zwykle złym, doświadczeniem, prezentowano przyczyny cierpień - otarcia i rany - czyli same obrzydliwości, kielo cud! A przy tym, nikt nie rezygnował z jazdy i nazajutrz wracano do sprawy, aby dalej snuć sabałowe gawędy o beznadziejnej, bohaterskiej walce z butami. - Słowo daję, że nigdy nie słyszałem tylu tak akuratnych, udokumentowanych i zweryfikowanych opowieści o modzie, polityce, zdrowiu, albo choć o poderwanych w górach, zwinnych lub ćliwych frejyrkach, ilu o krzywdach wyrządzonych narciarzom przez buty. Przy okazji warto przypomnieć, że - statystycznie, czyli nie wiadomo jak, boć statystyka nie jest nauką i niczego dowieść nie może - wraz z plastykowymi butami poszła w górę liczba urazów i złamań nóg. - Poszła w górę dosłownie, albowiem od najczęstszych wcześniej kontuzji stawów skokowych, przeniosła się na kolanowe, i na kości długie. I to jest logiczne, a nie statystyczne, ponieważ kości stopy uwięzione w polimerowym imadle, jak w gipsie, nijak nie mogą się złamać. Natomiast wszystkie inne mogą, i zawsze mogły - w skórzanych czy plastykowych butach, a nawet bez nich.
W Polsce, mniej-więcej, od 1977 r., marzeniem narciarzy były austriackie buty Kastinger, Dynafit (zjazdowe, a nie ski-trekingowe) i Dynamic, albo chociaż włoskie San Marco, które z niewiadomych, do dziś niewyjaśnionych, przyczyn pojawiły się nagle w jednym sklepie sportowym - w Warszawie, na Placu Konstytucji (MDM). Naturalnie, tych sklepów było więcej, by wymienić inne, zwane kultowymi aż do czasu ich likwidacji lub zmiany branży - przy ul. Puławskiej (opodal SKS Warszawianka), przy ul. Złotej (w słynnym Pekinie) i na Placu Wilsona (obok Kina Wisła). Jednak, w zapamiętanych przeze mnie epizodach historii najnowszej, ten pierwszy odegrał kluczową, choć incydentalną rolę. W czasach PRL, nigdy wcześniej i później, nie widziano takich rarytasów w powszechnie dostępnym, państwowym handlu sklepowym. Nawet w sklepach sieci PEWEX (Przedsiębiorstwa Eksportu Wewnętrznego, 1972-1993), pomimo szerokiego asortymentu towarów, niezwykle rzadko można było kupić sprzęt narciarski - narty (Blizzard, Head, Kastle, Kneissl), wiązania (Marker), gogle (Uvex) - albo sprzęt tenisowy (Dunlop, Head).
Skoro o tenisie mowa, muszę odnotować kolejny cud gospodarki socjalistycznej. - W PRL, ewidentnie sekowana przez komunistów - "burżuazyjna" dyscyplina sportu, przeżyła swoje rynkowe momentum w tym samym, inkryminowanym 1977 r. - Latem, w DH Junior przy ul. Marszałkowskiej, otwarto stoisko brytyjskiej firmy Dunlop, gdzie - po raz pierwszy i, jak się rychło okazało, ostatni - można było kupić wyczynowy sprzęt tenisowy (rakiety Maxply Fort, naciągi i piłki). - Popyt przerósł najśmielsze oczekiwania. Amatorzy tenisa, nie licząc się z cenami (jedna rakieta Maxply kosztowała ponad połowę przeciętnej, miesięcznej pensji), w ciągu trzech tygodni wykupili dosłownie wszystko, i stoisko zostało zamknięte. Raz na zawsze!
W latach 80. uprawiano narciarstwo alpejskie w sposób oszczędny, korzystając z zasobów zdobytych w poprzedniej dekadzie. Na świecie rozwijało się dynamicznie, w naszym kraju - sporadycznie, i bez spektakularnych sukcesów na arenie międzynarodowej, co zawsze ma przemożny wpływ na wzrost lub spadek narodowego/społecznego zainteresowania każdą, ogólnie dostępną dyscypliną sportu. Pisząc: "ogólnie dostępną", mam na myśli dyscypliny i konkurencje sportowe, które każdy z nas może uprawiać amatorsko, np. jeździć lub biegać na nartach; grać w tenisa, piłkę nożną, siatkówkę; jeździć konno - na parkurze, cross, a nawet triple; możemy jeździć po wydmach czy górach na rowerze górskim..., ale uprawiać skoki narciarskie lub jazdę motocyklem na żużlu - już nie. I zaryzykuję tezą, że współczesny ruch olimpijski na naszych oczach chyli się ku upadkowi, masą zgrupowanych w jednym miejscu obiektów; liczbą nieznanych bliżej konkurencji czy rosnącym udziałem dzieci w światowym show-biznesie, jakim jest dzisiejszy, zawodowy sport. Zawodowy - jednoznacznie komercyjny, który miał być alternatywą przewrotnych interpretacji oczywistych definicji sportu amatorskiego i profesjonalnego. - Profesjonalista miał się utrzymywać sam, z kontraktów zawieranych z prywatnymi sponsorami. - Amatora utrzymywały rozmaite przedsiębiorstwa i instytucje państwowe. - W sumie - farsa! - Nikt przytomny nie kwestionuje faktu, że zawodowy sport jest drogą i ryzykowną inwestycją, ale też nikt nie powinien kwestionować pierwotnego i profetycznego pomysłu twórcy nowożytnych Igrzysk Olimpijskich, barona Pierre'a de Coubertin, wedle którego do międzynarodowej rywalizacji powinny być dopuszczane dyscypliny i konkurencje uprawiane powszechnie, a nie regionalnie lub środowiskowo. Dzisiejsze IO są po prostu przeładowane liczbą dyscyplin; skażone bieżącą polityką państw, które zdominowały MKOL, a jednocześnie same nie chcą już ich organizować.
W latach 90. sytuacja miłośników białej jazdy w Polsce powoli zaczęła się poprawiać. - Na początku dekady narty i wiązania renomowanych producentów były dostępne na giełdach, pośród których prym wiodła katowicka - na stadionie KS Koszutka. Nadal nie można było po ludzku kupić butów. Te były przemycane w częściach z Francji (Lange), składane i sprzedawane pokątnie lub sporadycznie pojawiały się w Zakopanem (Raichle Flexon), sprowadzane już oficjalnie, przez prywatnych importerów - właścicieli sklepów. Nareszcie, w 1993/1994 r., powstała sieć specjalistycznych sklepów sportowych Ski-Team, oferujących kompletne wyposażenie narciarskie, m.in. narty Dynastar, wiązania Tyrolia i buty Salomon. Pod koniec dekady sprzęt narciarski był już dostępny w wielu sklepach, m.in. w austriackiej sieci Inter-sport. I tak dobiegła końca historia partyzanckich potyczek o to, aby ordinarius homo mógł na byle czym zjechać sobie po śniegu z gór. - Cool!
Od przełomu XX i XXI wieku liczył się już tylko Carve, zwany początkowo techniką skrętu karwingowego, a dziś skrętu ciętego - o dowolnym promieniu.
Krótka historia dwóch skrętów. - Autor zmienia kierunek jazdy techniką śmigu
równoległego na krawędziach nart/skręt cięty. St. Moritz, Diavolezza, 4/2005.
Na przełomie wieków ruszyła masowa produkcja nart taliowanych, które dzięki podłużnej i poprzecznej sztywności konstrukcyjnej mogły być znacznie krótsze (145-175 cm) od poprzednich, prostych dech (180-220 cm), co spowodowało, że nauka jazdy stała się łatwą i przyjemną. Ten wynalazek zbulwersował przedstawicieli szkół narciarskich - instruktorów, którzy natychmiast zrozumieli nadciągające zagrożenie swojej profesji. Dawniej instruktor narciarstwa, jeżdżący na nartach kilka miesięcy w roku, był poza zasięgiem adeptów, którzy bywali w górach tydzień - dwa tygodnie. Nowa praktyka przewróciła do góry nogami wszystkie dotychczasowe teorie, bowiem początkujący narciarze, dzięki nowej konstrukcji nart - mogli w krótkim czasie opanować arkana sztuki.
W sezonie 2000/2001 FIS zarządził minimalną długość nart slalomowych dla zawodniczek (145 cm) i zawodników (155 cm) APŚ. Podczas MŚ w narciarstwie alpejskim w St. Anton am Arlberg (2001), rozegranych po raz pierwszy na nowoczesnych - taliowanych nartach, w slalomie zwyciężył Austriak Mario Matt, mierzący 190 cm wzrostu (ponownie - mistrz świata w slalomie: w Åre, 2007 i złoty medalista IO w Soczi, 2014). Slalomy na nartach o krótkim promieniu skrętu były bardzo widowiskowe, atrakcyjne dla widzów, prezentowały nowy styl jazdy techniką karwingową (skrętem ciętym na krawędziach) i umożliwiały naukę. - By watching.
Międzynarodowy test nart dla Ski Magazin, Kronplatz/Plan de Corones, 3/2003.
Wybieram narty Nordica Doberman 12 SL/155 cm (model 2003/2004).
Na starą gwardię spod znaku długich, prostych żyrdek, zazdrosną o swoje miejsce w historii narciarstwa alpejskiego, padł strach. Już po drugich MŚ, rozegranych ponownie na krótkich nartach w St. Moritz (2003), w wyniku rozmaitych intryg FIS nakazał przedłużenie nart slalomowych o 10 cm - 155 cm dla pań/165 cm dla panów - i ograniczenia dotyczące geometrii desek, co premiowało cięższych zawodników/zawodniczki, zmniejszyło dynamikę jazdy i niweczyło osiągnięcia Nowej Szkoły. Miało też wpływ na produkcję powszechnie dostępnych nart, poprzez zmianę poprzednich proporcji, wagi i konstrukcyjnego - optymalnego promienia skrętu. Naturalnie, każdy narciarz - amator może dobierać długość nart wedle własnego upodobania, bacząc jednocześnie na fakt, że sprzęt z grupy RC (Race) - tzw. narty komórkowe (opracowane i wyprodukowane przez sportowy dział/komórkę danej fabryki) nie nadają się do podróży po górach, ponieważ są przeznaczone do jazdy wyczynowej - z dużą prędkością - po lodowej tafli trasy slalomu (między tyczkami) lub slalomu giganta (między bramkami).
Od 2004 r. narty wszystkich grup, od sportowych do rekreacyjnych, są sprzedawane w kompletach - z dobranymi przez producentów wiązaniami. A o zaletach, m.in. dynamice, wytrzymałości, żywotności etc., decyduje zgodna z ich przeznaczeniem technologia (np. w wyższych modelach, tzw. sandwich - konstrukcja z drewnianym rdzeniem).
Między wojnami, a właściwie dwiema fazami tej samej Wojny Światowej XX w., i - paradoksalnie - podczas nich, nastąpił niebywały, bodaj największy rozwój narciarstwa - w zakresie teorii i praktyki. Sport narciarski został wykorzystany na polu walki. Prowadzone w górach działania zbrojne spowodowały, że walczące armie i ich pododdziały (bataliony, kompanie, plutony, drużyny) musiały rekrutować żołnierzy, którzy znali realia górskiego klimatu i potrafili poruszać się na nartach, tym bardziej, że trzeba było na nich biegać, skakać, jechać w płaskim terenie odpychając się kijami, podchodzić pod górę i szusować po stokach - z dodatkowym obciążeniem: bronią, rynsztunkiem i prowiantem. Na szkolenie nie było czasu, zatem strony konfliktu sięgnęły po Górali.
Po wojnie artyści nart służyli zwykle w formacjach pogranicznych, strzegąc biegnących górami rubieży swoich państw, aby następnie całkowicie poświęcić się różnym dyscyplinom i konkurencjom. Ich indywidualne losy i wspólna historia są świadectwem wszechstronnych talentów, które rozwinęły sport narciarski w drugiej - wolnej od kampanii górskich - połowie XX w. i nam współczesnych dekadach wieku XXI.
Tajemniczym zbiegiem okoliczności, przed Wojną Światową, w trakcie obu jej faz, a także bezpośrednio po zakończeniu działań zbrojnych - najlepsze, najbardziej poszukiwane przez narciarzy deski produkowano w Norwegii, a w dzisiejszych czasach takich nie znajdziemy. I zanim przejdziemy do historii pozostałych elementów wyposażenia, przypomnę kraje pochodzenia i renomowane marki producentów, pośród których dominują zamożne europejskie państwa alpejskie: Austria (Atomic, Blizzard, Fischer, Head - od 1967 r., Kastle, Kneissl), Francja (Dynamic, Dynastar, Rossignol, Salomon), Niemcy (Völkl), Szwajcaria (RTC, Stöckly), Słowenia (Elan), Włochy (Nordica i manufaktury, z których pochodzą krótkie serie: Blade, Blossom, Duel, Maxel, Nava, Stradivarius) oraz USA (Head - do 1967 r., K2, Scott, Volant). Nart alpejskich nie produkują byłe i obecne potęgi narciarskie - Kanada, Norwegia i Szwecja, za to produkowała je Japonia (Okima) i Polska (Polsport-Szaflary, do 1990 r.). Niektórzy producenci połączyli siły, tworząc grupy fabryk - nart, wiązań i butów: Dynastar - Look - Lange, Völkl - Marker - Tecnica (ostatnio: Völkl - Marker - Dalbello i K2 - Marker - Tecnica, albo K2 - Marker - Raichle), Nordica - Marker - Nordica (przedtem w grupie MTV: Nordica - Marker -Tecnica) lub też kupili tchnologie innych, dawnych marek wiązań (ESS, Look, Tyrolia), czy butów (Cober, Koflach, Raichle, San Marco) - nadając im swój brand. I tak: dzisiejszy komplet Atomic - Atomic - Atomic to dawniej Atomic - ESS - Koflach, Fischer - Fischer - Fischer to Fischer - Tyrolia - Fischer, Head - Head - Head to Head - Tyrolia - San Marco lub Scott - Scott - Scott to Scott - Salomon - Raichle. Inni pozostali na rynku z jedną marką butów - Alpina (Słowenia), Dolomite, Roxa (Włochy) i Lowa (Niemcy). W niniejszym artykule nie przytaczam tzw. marek własnych, należących do sieci sklepów sportowych - Decathlon (Quechua) lub Intersport (Tecno Pro), ponieważ są one efemeryczne.
Ciekawym pomysłem ostatnich trzech sezonów i jednocześnie świadectwem kolejnej restytucji rynku są narty Van Deer (SL WC Grey) - w szarej powłoce, z oszczędną grafiką w formie stylizowanej skandynawską kreską runiczną głowy jelenia. Narty są sprzedawane w zestawie z wiązaniami Look w tym samym wzorze i kolorze. Do nart idą buty Lange (2024/2025) - model Van Deer RS 130 LV, kije i pierwsze propozycje ubrań. Nowy brand jest pełen symboli i semantycznych konotacji. Jego pomysłodawcą jest wybitny alpejczyk ostatnich dekad Marcel Hirscher (67 zwycięstw w APŚ, 2 złote medale IO, 7 tytułów MŚ w slalomie i gigancie). Tenże Von Dutch - Pan Holender (z pochodzenia pół-Austriak - pół-Holender), nadał marce nazwę: Van Deer (van - niderlandzki predykat: Z... lub Pan/Deer - ang./ned. - jeleń); w języku niemieckim: Hirsch - jeleń, i mamy rozwiązanie idiomatycznej zagadki: Marcel Hirscher - Pan Jeleń z Jeleniewa. - W tym międzynarodowym towarzystwie (austriacki Red Bull+) można się pogubić, ale dla mnie te nowe narty to stylistycznie i geometrycznie - Dynastar, z norweskimi fascynacjami Mistrza Marcela Hirschera, promowany przez slalomistę - Norwega Henrika Kristoffersena (podobnym marketingiem posłużyła się przed laty firma/marka Bogner).
Nietrudno zauważyć, że branża narciarska jest wyjątkowo atrakcyjnym poligonem wzorcowych inwestycji, brandingu i marketingu, które zapewniają jej stały progres w zakresie innowacyjnych technologii inżynierii mechanicznej i przemysłu precyzyjnego. Pisząc o niej nie sposób pominąć dwóch wybitnych postaci, którym sport narciarski i rekreacja zawdzięczają powszechny dostęp do sprzętu. A, jak pamiętamy, równie powszechny brak odpowiedniego sprzętu był zmorą pokoleń narciarzy.
Howard Head (1914-1991), Amerykanin ze stanu Colorado - inżynier i technolog lotnictwa, a prywatnie zapalony narciarz - skonstruował pierwsze (1947) narty z lekkiego stopu aluminium, z polimerowym rdzeniem (laminowany sandwich), trwałe - żywotne i znacznie tańsze od ówczesnych konstrukcji z drogich gatunków drewna (hikora). W 1950 r. ruszyła masowa produkcja laminowanych nart. Firma Head Ski Company, Inc. (1950), Head Ski & Sportswear, Inc. (1966) - w 1969 r. przeniosła się do Austrii, gdzie w Kennelbach pn. Head Sportgerate GmbH uruchomiła produkcję sprzętu narciarskiego i tenisowego. Z transferem aktywów z USA do Austrii wiąże się marketingowa dykteryjka o kompleksach Amerykanów, którzy woleli kupować narty z napisem: "Made in Austria" - z kraju Alp i słynnych narciarzy - niż własne.
Alois Rohrmoser (1932-2005), Austriak z Grossarl - jeden z największych twórców przemysłu narciarskiego. W 1955 r. założył w Altenmarkt im Pongau (Salzburg) fabrykę nart Atomic (Atomic Austria GmbH). - Przejął francuską markę Dynamic (1977), fabrykę producenta kijów i protektorów Komperdell (1983), wiązań Ess i butów Koflach (1989). W 1994 r. Cały koncern został przejęty przez fińską firmę Amer.
__________________________________________________________________
Wiązania. Wraz z progresem technologii produkcji nart, nastąpiły zmiany w konstrukcji wiązań. Dawne, prymitywne kombinacje skórzanych pasków z wykonanymi z różnych stopów, metalowymi szczękami, linkami i sprężynami, czasem z trudem utrzymujące buty i całego narciarza w podłużnej osi nart, zastąpiono skomplikowanymi mechanizmami, uzbrojonymi w bezpieczniki ruchu o zmiennych parametrach sił wpięcia i wypięcia.
-płyty
-bez płyt
___________________________________CDN._____________________________________
Kije. Początkowo narciarze jeździli o jednym, drewnianym, trzymanym oburącz kiju - asekurując i odpychając się nim na zmianę, po stronie do-stokowej, od-stokowej lub w poprzek - dla utrzymania równowagi, aby następnie, po 100. latach jazdy z dwoma kijami (z rozmaitych surowców i o zmiennych kształtach), dojechać do stylu Fun-carving i slalomu karwingowego, w którym kije przeszkadzają, zatem zostały w ogóle odrzucone.
W konstrukcji dwóch kijów narciarskich, poza ich wagą i odpornością na gięcie i złamanie, istotne są i zawsze były dwa elementy - rękojeści i talerzyki. Początkowo, w miejscu uchwytu, była tylko przewleczona przez otwór w kiju rzemienna pętla, owijana wokół ręki narciarza. Później stosowano uchwyt z irchowej skóry z przyszytą doń płaską pętlą, którą każdy z nas uczył się zakładać - z dołu, do góry - tak, aby w razie szarpnięcia lub upadku nie złamać/wybić sobie kciuka albo nadgarstka. Jeszcze później produkowano rękojeści z ebonitu (pękały na mrozie), z gumy (parciały od wilgoci), dochodząc wreszcie do miękkiego lub twardego, a nawet przezroczystego plastyku. Skórzane pętle zastąpiono taśmami z tworzywa sztucznego, z możliwością skracania/wydłużania pasków, kończąc dotychczasowe wynalazki patentem firmy Leki - pętli osadzonej w rękojeści za pomocą plastykowego zamka (klik-klak) - bezpiecznika, który wypina się in emergency case. Talerzyki - najstarsze wyplatano z wikliny, a następnie wyrabiano z drutu i skórzanych pasków - miały dużą średnicę, aby nie zanadto zagłębiały się w miękkim śniegu (nigdzie na świecie nie było wówczas mechanicznie preparowanych tras); przeszły metamorfozę - od 15 - 4 cm średnicy, przy czym i dziś stosuje się większe - do jazdy poza trasą, a mniejsze - wyposażone w oporowe ząbki - do każdej innej. Trzon kijów, niegdyś z bambusa, bywał stalowy (sztywny i ciężki, w przypadku złamania - niebezpieczny), aluminiowy - alu-sport (homologowany, przeznaczony dla zawodników, gruby - o powiększonej średnicy, okrągły lub trójkątny w przekroju, elastyczny i lekki dzięki technologii Vacuum), aluminiowy - zwykły (amatorski, o mniejszej średnicy przekroju, bezpieczny - miękki i lekki, ale łatwo go wygiąć lub złamać i podrzeć na sobie ubranie), karbonowy (bardzo lekki, twardy i kosztowny, ale kruchy przy uderzeniu o twardą substancję stałą, np. podłoże - skałę lub krawędź narty). W konkurencjach APŚ (SL, GS, SG, DH) używane są kije alu-sport z rękojeściami typu GS: w SL - proste, z gardą na rękojeści; w GS - proste; w SG i DH - gięte, dopasowane do opływowej sylwetki zawodnika; wszystkie - z kapturkami/stożkami w miejsce talerzyków - z reguły dwóch producentów: Komperdell lub Leki.
Pośród zwykłych narciarzy i uczonych w piśmie, samodzielnych pracowników naukowych oraz terenowych specjalistów od wbijania kijka, nie ma konsensusu w sprawie metody doboru długości kijów. Zawodne mogą być pomiary przy pomocy tradycyjnego chwytu odwróconego kija pod lub nad talerzykiem (boso lub w butach na nartach) i uzyskaniem kąta prostego pomiędzy ramieniem a przedramieniem. Jedno jest pewne! - Kije nie służą do "dziobania" śniegu, ani do kurczowego trzymania się szreni (oblodzonego stoku). Bez wątpienia, estetycznie uzupełniają sylwetkę narciarza i są nieodzowne w slalomie (SL) - do boksowania przegubowych tyczek. Same w sobie nie pomogą jednak w utrzymaniu równowagi na nartach, podczas jazdy. Przeciwnie - doświadczony narciarz, podczas rozgrzewki, objedzie stok raz czy dwa bez kijów, aby złapać odpowiedni balans. - A później będzie jeździł z kijami, korzystając z nich w czasie postoju, aby odciążyć kręgosłup, a także, aby wypinać wiązania. Całodzienna jazda bez kijów wymaga kondycji i nawyku, ale nie ma wpływu na samą technikę Carve. Sam, przy wzroście 181 cm, zażywam krótkich kijów (120 cm), które nie męczą pasa barkowego i nie zaczepiają o śnieg (współcześnie - w odróżnieniu od mojego rocznika/pokolenia - nikt nie marnuje się podchodzeniem pod górę lub podróżą na nartach alpejskich w płaskim terenie, do czego lepsze były kije 5-10 cm dłuższe).
Kaski. Raczej motocyklowe niż narciarskie, zastosowano już w drugiej połowie lat 60. XX w., w konkurencji zwanej wówczas biegiem zjazdowym, a w innych oraz w amatorskim świecie nart nic się nie zmieniało, i dalej jeżdżono - biorąc przykład z najlepszych - w czapkach (z pomponem - Ingemar Stenmark) lub z gołą głową (Piero Gross, Alberto Tomba). Kaski dedykowane do jazdy na nartach pojawiły się na stokach w pierwszej połowie lat 90. wraz z rosnącą liczbą narciarzy, w tym - przede wszystkim - dzieci. Następny rozdział historii narciarstwa alpejskiego napisały na śniegu taliowane narty karwingowe. Na karwerach - w przeciwieństwie do prostych nart, techniki i stylu jazdy bokiem do stoku - rotacyjnej, nieodłącznie związanej z zamiataniem śniegu tyłami/piętkami nart, czyli ustawicznym przyspieszaniu i hamowaniu - jedzie się naturalnie, zgodnie z anatomią ruchu - na wprost, przed siebie. I, jeśli wola - znacznie szybciej (!). No tak, ale nikt nikogo nie zwalnia od odpowiedzialności za brawurową jazdę, np. na nartach gigantowych (GS), przeznaczonych do dużych prędkości na przygotowanej, twardej i ogrodzonej (!) trasie. Reasumując, narciarz/narciarka nieprzygotowani technicznie i/lub kondycyjnie do jazdy na takich, ale także na każdych innych, deskach mogą stanowić realne, czasem śmiertelne zagrożenie dla wszystkich narciarzy. Jeżeli dodamy do tego - normalne w górach - warunki atmosferyczne (mgła, zamieć, nagłe spadki temperatury) i śnieżne (naturalny - mokry, grząski lub sztuczny, osuwający się - śnieg), to ratuj się, kto może! Tam, gdzie obowiązuje Prawo Górskie, każdy narciarz jest zobowiązany do sprostania warunkom, jakie panują na trasie lub na stoku, na który wjechał, albowiem narciarstwo jest formą grupowej aktywności fizycznej. I tyle by było o kaskach, tu i ówdzie obowiązkowych - dostępnych w różnych wzorach i kolorach, dla dorosłych i dla dzieci.
Topowe modele (innych nie warto kupować) kasków narciarskich są wewnątrz bezpośrednim odwzorowaniem hełmów wojskowych - włoskich i austriackich (Carrera, Dainese, Atomic), francuskich (Rossignol, Salomon), niemieckich (Marker, Uvex), szwedzkich (Jofa, POC), amerykańskich (Scott), japońskich (Swans). Trzeba je dobrać do własnej głowy - jej kształtu i obwodu, przy czym niektórzy producenci (Dainese/Atomic, Salomon) pomyśleli o dodatkowej mikroregulacji przy pomocy umieszczonego z tyłu pokrętła. Wybierając kask nie należy się spieszyć. Warto posiedzieć w nim w cieple dobrego sklepu i wyjść na mróz, aby wykluczyć możliwość pomyłki. - Głowa, tak jak stopy w mierzonych butach, puchnie w wyższej i tężeje w niższej temperaturze, stąd też niepożądanym objawem może być ucisk, powodujący nerwo-ból lub po prostu ból głowy, którego nie da się zwalczyć siłą woli. - W górach po wielokroć widziałem wściekłych narciarzy, ciskających na ziemię kaski lub wyrzucających nowe buty do parkingowych śmietników. W nowoczesnych kaskach narciarskich (i rowerowych) zastosowano ruchome elementy konstrukcyjne, które w krytycznych przypadkach przejmują siłę uderzenia i zapobiegają wstrząśnieniu mózgu. Na komfort jazdy i bezpieczeństwo kośćca - odcinka szyjnego kręgosłupa (C1-C7), może mieć wpływ waga kasku. Od sezonu 2001/2002, śladem konkurencji siłowych/prędkościowych (SG, DH), FIS zaordynował pełne kaski (vide: fot. ut supra!) dla zawodników jeżdżących slalomy (wcześniej niektórzy - np. Mario Matt - kozakowali z gołą głową), za czym poszła uniwersalna produkcja. W sezonie 2009/2010, w slalomach APŚ pojawiły się i zostały spopularyzowane, znane wcześniej nielicznym, kaski typu free-ride, ze sztywną kalotą i miękkimi nausznikami - niezbity dowód prawidłowego myślenia o narciarstwie i bezpieczeństwie narciarzy (!). Pełny kask, stosowany do dziś przez zawodników APŚ (GS, SG, DH), waży ok. 700/780 g; kask slalomisty, typu free-ride, z gardą ok. 400/450 g, ale zawodowcy jeżdżą w nich podczas treningów i kilkuminutowych przejazdów pucharowych, zasię amatorzy - całymi dniami i tygodniami ferii (!). Ten, kto jeździł w pełnym kasku przez kilka-kilkanaście długich sezonów i po przekroczeniu 40. roku życia nie odróżnia kręgosłupa szyjnego od pozostałych elementów kośćca, stawia kolejkę B52 w najbliższym barze! Pod kask narciarski można (moim zdaniem - trzeba) założyć specjalną, cienką czapkę (Rossignol, Scott), która sprawia, że kask na głowie jest nieruchomy, a także cieplejszy i higieniczny (czapkę można wyprać, a kask - jak hełm, trudno przeciągnąć na lewą stronę). Wentylacja i akustyka to już sprawa producentów i użytkowników, wedle indywidualnych życzeń, ale pamiętajmy! - w kasku i goglach musimy mieć pełny komfort i audio-wizualny kontakt z otoczeniem (!).
Do kasków trzeba koniecznie dobrać gogle, minimum z dwiema szybami o różnych właściwościach - na słoneczny i na pochmurny dzień (dodatkowo: do jazdy w ostrym słońcu na lodowcach i jazdy przy sztucznym świetle). Znakomite serie profesjonalnych gogli oferują firmy Atomic, Dainese, Scott i Uvex. Gogle chronią nasze oczy i część twarzy. Nie polecam, ostatnimi czasy modnych, kasków typu ”przyłbica”, z ruchomą - zintegrowaną szybą. Takie zestawy są mniej bezpieczne od tradycyjnych (kask+gogle), a w przypadku uszkodzenia szyby, nie można jej dokupić. Ostrzegam również modnisiów w goglach foto-chrom, pozornie uniwersalnych, o zmiennej optyce - w słońcu i w cieniu, ponieważ nie wynaleziono jeszcze takich, w których widoczność zmienia się w mgnieniu oka, i możemy przejechać się... w ciemno (!). Inne warianty, np. modne okulary przeciwsłoneczne, są oczywiście świetne, ale tylko na Instagramie.
Inne protektory. Warto również pomyśleć o protektorach, chroniących obojczyki i kręgosłup (odcinek T/L), tzw. żółwiach (Dainese, Komperdell, POC, Scott), stawy biodrowe, kości udowe i kość ogonową, tzw. majtkach (Dainese, Scott) oraz stawy kolanowe (tu najlepsze są miękkie nakolanniki siatkarskie, które zmieszczą się pod spodniami i jeszcze przed jazdą rozgrzeją płyn stawowy, a także - po części - mogą zapobiec zerwaniu więzadeł krzyżowych). Nie próbujmy być mądrzejsi od zawodowców. Zawodnicy APŚ jeżdżą z góry na dół w całym, opisanym wyżej rynsztunku i dodatkowo używają - niewidocznego dla widzów - ochraniacza zębów, podobnego do bokserskiego. Nie stosujmy natomiast - piszę do amatorów - kasków z zamontowaną, sztywną osłoną żuchwy i części twarzy (gardą), która podczas jazdy po równym, lodowym torze slalomowym chroni twarz przed bardzo niebezpiecznym, odbitym uderzeniem przegubowej tyczki; w amatorskiej jeździe po wolnym polu, sama w sobie stanowi zagrożenie dla kręgosłupa szyjnego przy uderzeniu w trwałą przeszkodę lub podczas wywrotki - o śnieg.
Całość mogłaby wieńczyć obszerna relacja dotycząca mody narciarskiej, gdyby nie to, że na niej się nie znam i magistra elegantiarum udawał nie będę, ale odkąd sport i rekreacja na nartach stały się popularne, a nawet nobliwe, niejeden narciarz i każda narciara starali się w górach wyglądać awantażownie. Bajeczne są stare, sepiowe fotografie i fragmenty filmów, na których zatrzymał się czas… Widzimy tam Panów, zwykle Górali, w kłobukach, cuchach, portkach zdobnych parzenicami, opaskach (męskich, szerokich pasach z twardej skóry, chroniących brzuch), kierpcach… i Panie, raczej miastowe, co wyraźnie śtramcyć siy lubiły - w futrzanych kołpaczkach, kożuszkach, ciepłych żakietach, kabatkach i obszernych spódnicach maxi, w których, jak mawiano, nawet karapetniaczka na skijach dobrze wyglądała. Istotnie, na tych archiwaliach, Panie znacznie lepiej prezentują się na długich, ciężkich nartach, a może to długość sukien ukrywała wady narciarskiej sylwetki i techniki, abo inksy diablok?!...
Współcześnie, tj. od początku lat 60. XX w., na nartach jeżdżono wąsko - prowadząc je równolegle, deska w deskę, but w but, zatem i ubranko było obcisłe. Panowie, pospołu z paniami, prezentowali się godnie w elastycznych spodniach na szelkach, z wpuszczonymi w buty nogawkami zakończonymi strzemiączkami, naciągniętymi do granic możliwości (niedopuszczalne były wypchnięte kolana). Do tego dobierano skąpą kurteczkę, pod którą nie mógł się zmieścić żaden sweter, bo choć zimy były zimne - na tatrzańskich polankach zawsze można było liczyć na słońce. Innym wariantem był sam sweter - wełniany półgolf, tym razem luźniejszy i koniecznie w poprzeczne pasy, a pod nim biały, bawełniany golf z suwakiem lub bez (Mösser). Całość wieńczyła czapka z małym pomponem na krótkim sznurku; zwykłe, skórzane rękawiczki i przeciwsłoneczne okulary. A wszystko - nie wiedzieć czemu - w płytkich i głębokich czerniach.
Na narty wychodzono zwykle przed południem, a kończono około godziny 4. po południu, aby zdążyć na podwieczorek, ponieważ w pensjonatach i na prywatnych kwaterach jadano wówczas regularnie 5 posiłków dziennie: śniadanie, drugie śniadanie, obiad, podwieczorek i kolację. Później wszystko popsuły hotele i hotelowe zwyczaje, kiedy każdy mógł spożywać, co chciał - w dowolnej porze dnia i nocy. Dorośli chadzali do nocnych barów i restauracji z dancingiem, a potem także ze strip-teasem. Dzieci lepiły bałwany, rzucały w siebie pigułami, rywalizowały w skokach przez potok - w możliwie najszerszym miejscu lub grały w karty - najczęściej w Wojnę. W latach 70. panowała podobna moda, z tym, że - jako się rzekło - skórzane buty narciarskie zostały zastąpione plastykowymi. Pojawiły się, nadal obcisłe, ale już kolorowe ubrania - dłuższe kurtki, obowiązkowo przewiązane w pasie i bardzo rzadkie przedtem gogle. W latach 80. poszerzono i poluzowano kurtki. Można było kupić skórzane, czarno-czerwone rękawice narciarskie i cieplejsze od wcześniejszych spodnie, z watowanymi gąbką nakolannikami, tzw. pianki. - Czarne, czasem w kolorowe paski na kolanach. I tu miałem niebywałe szczęście! - Na pierwszym roku studiów, pomiędzy wykładami, wpadałem do Hotelu Forum - po amerykańskie papierosy. Któregoś dnia, w sklepie PEWEX, zobaczyłem na wieszakach pianki włoskiej firmy tenisowej Sergio Tacchini, grubo przecenione i najwyraźniej - w centrum Warszawy - niedocenione. Kupiłem od razu dwie pary - czarne i czerwone. - Czerwone budziły niekłamany zachwyt na Kasprowym, gdzie niemal co drugi narciarz chciał je ode mnie odkupić. W czarnych dojechałem do nowego, narciarskiego stulecia i z ulgą zamieniłem je na nowoczesne, luźne ubrania z membraną, w jakich jeździ się po szerokim świecie od przeszło 30. lat.
Na tę nowoczesną modę narciarską bez wątpienia miał wpływ styl snowboardowy - bezstresowy luz i fantazja, siedzących na śniegu i jarających jointy, spóźnionych o ćwierć wieku hip-hoperów. Od początku lat 90. rozpoczął się szaleńczy wyścig marketingowy. - Wymyślono nowe dyscypliny sportu, w tym: jazdę na desce - snowboard - surf on the snow (wcześniej - na deskorolce, po betonie i na desce z żaglem, co nie tonie); dla młodzieży, znudzonej narciarską ”boazerią” - prostymi sosenkami, na których niczego nowego nie można było dokonać. - Ruszyła produkcja mono-ski, desek free-style i profesjonalnych - alpejskich; czapek, kurtek, spodni, majtek, pomponów, bidonów i innych niepotrzebnych rzeczy, niezbędnych do siedzenia lub jeżdżenia na jednej desce. Snowboard wdarł się przebojem na Igrzyska Olimpijskie, ustanowił własne Mistrzostwa Świata, federacje i konkurencje (slalom, paralel slalom, cross, half pipe, big air). Prognozowano koniec narciarstwa. - Na stokach epigoni walczyli z barbarzyńcami - o ziemię i śnieg!…
Kaski i gogle przeciwmgielne (Uvex), kurtki i polary (Ziener).
I wtedy nastąpił przełom dziejowy. - Producenci - renomowane firmy i marki narciarskie - opracowali i wprowadzili na rynek konstrukcje karwingowe. - Narty, które można postawić na krawędziach tak, jak snowboard i jeździć na nich, jak na snowboardzie - skrętem ciętym o dowolnym promieniu. Te narty są bardziej wszechstronne i rozrywkowe niż ”parapet”, a przy tym ciągną za sobą dawną kulturę górskich sportów zimowych. Po krótkiej i burzliwej historii snowboardu (dzisiaj bardziej w telewizji, niż na stokach), projektanci ubrań narciarskich wybrali złoty środek - nie obcisłe i nie nadmiernie obszerne, raczej proste, wygodne, eleganckie; białe, czarne, granatowe, niebieskie - z aplikami lub bez; w stylu combat comando - camo/tiger stripe etc. - Techno, z membraną: od 5. do 30.000, z GORETEXU (10.000), nieprzewiewnych i nieprzemakalnych - preparowanych tkanin, które coraz trudniej podrzeć. Do tego specjalne czapki pod kaski, hard-shell, soft-shell, wind-stopery, bielizna termalna i gorące, suche skarpety merino - z wełny nowozelandzkich owiec rasy merynos; rękawice: 5-palczaste, z jednym palcem lub lobstery. - I zima nikomu niestraszna!… Co innego zawodowcy. Ci jeżdżą dzisiaj w tzw. gumach - obcisłych, opływowych kombinezonach z kompletem protektorów pod spodem.
Naturalnie, mnie - narciarza i historyka - interesuje historia narciarstwa alpejskiego - pomysły, projekty, rozwiązania konstrukcyjne teoretyków i praktyków oraz sportowe osiągnięcia współczesnych, wybitnych zawodników. Pośród nich, kamienie milowe na śnieżnych stokach Europy położyli: Mathias Zdarsky (1856-1940), gen. Mariusz Zaruski (1867-1941), Hannes Schneider (1890-1955), Josef Dahinden (1898-1993), Giovanni Testa (1903-1998), Stefan Kruckanhauser (1905-1988), Anton Seelos (1911-2006) i inni. Moim ulubionym teoretykiem i praktykiem nowoczesnego narciarstwa jest dr Walter Kuchler, którego poznałem osobiście podczas testów nart (2001-2004), a Jego książkę: Carving. Kurs jazdy dla zmieniających technikę (2002), po prostu zjadłem! Narciarzem moich (!) wszech-czasów pozostanie wszechstronny Norweg Kjetil André Aamodt, a slalomistami - jako, że zawsze najbardziej interesowały mnie konkurencje techniczne - Szwed Ingemar Stenmark i Austriak Mario Matt.
W historii, bo przecież każda dziedzina ma swoją historię, należy przypomnieć wynalazki, dzięki którym możemy robić, co tylko chcemy. W przypadku nart są nimi:
- stalowe krawędzie (Rossignol, 1957), dzięki którym można zakrawędziować narty na twardym, zmrożonym śniegu i oblodzonym stoku,
- karbonowe konstrukcje z drewnianym rdzeniem o odpowiedniej sztywności podłużnej i poprzecznej, które miały wpływ na produkcję krótkich nart (do 180 cm), bezpiecznych dla narciarzy o różnych umiejętnościach, dzięki skróceniu dźwigni odpowiedzialnej za ciężkie kontuzje - skomplikowane złamania nóg, pęknięcia stawów kolanowych i zerwane więzadła krzyżowe,
- zmienna geometria nart, tzw. taliowanie (szerokie dzioby, wąska talia pod butem, szerokie piętki), która umożliwia skręt cięty o dowolnym promieniu i inne, rozmaite ewolucje,
- rocker, a właściwie kombinacja: rocker-camber-rocker, dzięki której narty niemal same skręcają.
W każdym sezonie studiuję magazyny narciarskie, nowe konstrukcje nart, i myślę, że rynek nowoczesnego sprzętu odradza się po kilkunastu latach regresu, jaki nastąpił po wielkim boomie lat 2001-2013. W góry podróżuję z dwiema parami nart: SL (160/165 cm) na ostry lód i twardy śnieg oraz All Mountain (175 cm) do jazdy w miękkim, mokrym lub kopnym śniegu. Nie uprawiam narciarstwa freeride, pomny na wypadki narciarzy, których znałem osobiście, i tych, których nie poznałem. Jazda w nierozpoznanym terenie może skutkować złamaniem obu nóg na leżącym pod śniegiem, powalonym przez wichurę drzewie. Był jednak taki sezon (2013), kiedy w Alpach Julijskich śnieg padał bez przerwy, kilkanaście cm w ciągu godziny. Lokalne służby górskie nie były w stanie opanować niecodziennej w ostatnich latach sytuacji. Policja - w mieście i żandarmeria (Carabinieri), dyskretnie obecna w italskich górach, prosiły (sic!), aby nie wyjeżdżać na ulice i drogi samochodami, ponieważ nie nadążała z wyciąganiem aut z kilkumetrowych zasp. Miałem samochód z napędem na 4 koła i bez przeszkód dojeżdżałem pod stok. Gondole i wyciągi krzesełkowe działały bez zarzutu, wożąc z dołu na górę i z powrotem turystów żądnych mocnych wrażeń. - Turystów, ale nie narciarzy. Nie mogłem przegapić takiej okazji i jeździłem w śniegu po pas na FIS-owskiej trasie SG - Di Prampero, zmrożonej pod spodem, odseparowanej siatkami od linii drzew. - Sam, przez 10 dni - ten jeden, jedyny raz w życiu.
Podczas narciarskich podróży bywałem w miejscowościach, w których rozgrywano zawody APŚ - Alta Badia, Ortisei, Selva, Santa Cristina, Cortina d’Ampezzo, Piancavallo, Sestriere, Bormio, Tarvisio, Kranjska Gora, Maribor, St. Anton am Arlberg, Ga-Pa, St. Moritz. - Ostatnio, w zeszłym roku - w Schladming, gdzie na stoku Planai widziałem z bliska spektakularne zwycięstwo Szwajcara Marco Odermatta w niebezpiecznym, nocnym gigancie (23/1/2024).
Co rok oglądam w TV APŚ i widzę regres - z sezonu na sezon jest coraz słabszy, mniej widowiskowy za sprawą rozmaitych ingerencji FIS, która niweczy osiągnięcia wybitnych zawodników - regulaminowo przedłużając i „prostując” narty. - Niweczy osiągnięcia wzorcowych dla mnie narciarzy, mistrzów z początku XXI w., takich, jak Kjetil André Aamodt, Mario Matt, a teraz, od 2013 r., Amerykanka Mikaela Shiffrin, która w tym roku pobiła rekord liczby zwycięstw w konkurencjach alpejskich (101), należący poprzednio pośród kobiet do Lindsey Vonn (82), a pośród mężczyzn do wielkiego Ingemara Stenmarka (86). Mikaela Shiffrin jest fenomenem narciarstwa alpejskiego; obdarzona bodaj największym talentem w dotychczasowej historii dyscypliny. Warto obserwować jej unikatowy styl, żałując jedynie, że za sprawą FIS nie może jeździć slalomów na nartach 145 cm, dedykowanych paniom na początku stulecia.
W górach... giną ludzie - wędrowcy, alpiniści, narciarze i miłośnicy mocnych wrażeń. Paradoksalnie, giną coraz częściej, ponieważ w XXI w. przestali obawiać się zjawisk przyrodniczych. Zapominają o tym, że pomimo cywilizacyjnych zdobyczy ludzkości, góry pozostają tak samo groźne - niebezpieczne, nieobliczalne, niemożliwe do przewidzenia i okiełznania. - Pioruny biją w górach tak samo, jak niegdyś, i czasem trzeba pozostać pod szczytem, zamiast nań wchodzić. - Lawiny schodzą w żlebach, na stoki, hale i przełęcze tak, jak schodziły przez wieki - pod ciężarem nagromadzonego, mokrego śniegu - częściej wiosną niż wczesną jesienią, kiedy to w moich czasach zwykle chadzano w góry.
W górach najważniejsza jest pogoda. Szlak (turystyczny) należy wybrać realistycznie, przytomnie szacując swoje umiejętności, wiedzę, kondycję i wyposażenie. W góry nie chodzimy sami (piszę to, jako że sam chodziłem - ku przestrodze!). Wychodząc z miejsca zamieszkania, zostawiamy informację - dokąd idziemy, którą trasą i kiedy zamierzamy wrócić. Wpisujemy do telefonu numery alarmowe: TOPR/GOPR lub odpowiednie dla kraju pobytu. Dbamy o podstawowe wyposażenie: ubranie (nieprzewiewne/nieprzemakalne, czapka, rękawice, skarpety), plecak, termos, latarka, nóż, mapa, okulary przeciwsłoneczne i płachta NRC. Nie zmieniamy zadeklarowanej trasy (jeżeli to zrobimy, nie będzie wiadomym, gdzie nas szukać). Kiedy zabłądzimy, zejdziemy ze szlaku - wracamy własnymi śladami (!). W górach, nawet w środku lata, temperatura może spaść poniżej zera (C), może spaść śnieg; każde 100 m wysokości to spadek temperatury o minimum 1 stopień C. Podczas burzy nie wchodzimy na szczyt lub grań; nie podchodzimy do źródeł wody, nie zbliżamy się do klamer i łańcuchów; siadamy na suchym podłożu, np. na plecaku; odrzucamy czekan i inne metalowe przedmioty; wyłączamy telefon (!). Unikamy (!) miejsc - szczytów, na których - w zbożnej intencji - ustawiono stalowe krzyże (w Polsce, m.in. Giewont, Gubałówka), wieże transmisyjne RTV etc.
Gór nie można oswoić, zresetować ich natury, nie da się ich poznać w weekend. One dają odpór cywilizacji. - Drążone w nich tunele powodują lawiny błotne; lodowce topnieją - tracą objętość, a ich urwiska pochłaniają liczne, często nieświadome zagrożenia ofiary. Można rzec, że im więcej ludzi w górach, tym więcej wypadków. Moim zdaniem, liczba wypadków rośnie wraz z liczbą niefrasobliwych ludzi - w górach - niepomnych na to, że na ratunek, bez wahania, pójdą im ratownicy, stawiając w zakład swoje życie i życie swoich rodzin. A zatem, idąc w góry - bądźmy rozważni!
To nie góry, lecz ludzie doprowadzili do spektakularnych tragedii - w Val di Fiemme (Cavalese) w 1976 i 1998 r.; na lodowcu Kaprun/Kitzsteinhorn w 2000 r. W październiku 2001 r., podczas treningu na lodowcu Pitztal, zginęła Francuzka Régine Cavagnoud, mistrzyni świata w SG z lutego tego samego roku (St. Anton am Arlberg, 2001). Nie podzielam racji, dla których ostatnimi laty umieszczono w górach spiżowe tablice komemoratywne z nazwiskami tych, którzy zginęli, opatrzone inskrypcją: Ofiara Tatr. - Trudno zgadnąć, komu i czemu mają służyć?
W rejonach, w których dba się o turystykę wysokogórską i bezpieczeństwo narciarzy, budowane są przeciwlawinowe płoty; instalowane systemy monitoringu, prewencji i wczesnego ostrzegania. W obliczu nadciągającego zagrożenia zamykane są szlaki, trasy, przełęcze. Stoki są monitorowane pod kątem warunków śnieżnych, a wyciągi pod kątem liczby korzystających z nich narciarzy.
W 2001 r. jeździłem w italskich Dolomitach, na Belvedere - w przepastnym kotle, w którym kilka tras o różnym stopniu trudności prowadzi na Sellarondę (Pomarańczową) lub w dół, do stacji kolejki w Canazei. Z grani (2423 m n.p.m.) w dół kotła prowadziły trzy stoki: prawy, środkowy i lewy, obsługiwane odpowiednio przez trzy kanapowe, monitorowane wyciągi. Prawym i lewym stokiem, w zmiennym słońcu, poruszał się tłum narciarzy i oba wyciągi były przeciążone, a na dole stały do nich kolejki, przytupujących na mrozie ludzi. Tymczasem, środkowym - północnym, zacienionym, stromym, szerokim stokiem i idącym nad nim wyciągiem nie jeździł nikt..., prócz mnie, boć przecie po latach spędzonych w tłoku do tatrzańskich krzesełek na Kasprowy Wierch, można było skorzystać z tak wyjątkowych okoliczności... przyrody. - Patrzącym nań z dołu narciarzom wydawał się, i słusznie, ponurym i niebezpiecznym. Relacjonowaną sytuację rozpoznałem dzień wcześniej, podczas objeżdżania kotła Belvedere, i założyłem cieplejszą kurtkę. Przy kolejnym z rzędu obrocie (dół - góra - dół), manager wyciągu (!) z elektronicznym liczydłem w ręku, zapytał: - Hej, Mr., jak się jeździ? - Super! - odpowiedziałem. - Ale zimno, nie ma słońca i śreń na śniegu. A on na to: - Jutro coś poradzimy! - Nazajutrz było tak samo i wyjeździłem się setnie. A następnego dnia nie poznałem już swojego, dopiero co odkrytego stoku. Został - od grani - rozorany ratrakami, wciąż szeroki, ale teraz łagodniej opadał w dół - do wyciągu. - Patrzącym z dołu zdał się ninie optymalnym, toteż obsiedli go, jak pszczoły tort! Reasumując, w mojej przytomności przebudowano stok, ze stromego w łagodny - w wysokich górach Krajobrazowego Parku Narodowego (sic!).
Po kilku latach, w tym sezonie, powróciłem w góry i na narty, ponieważ nie bardzo potrafię bez nich żyć. Góry sprzyjają refleksjom, niedostępnym na nizinach. Wyzwalają energię, konieczną do przełamania własnych słabości. Pomagają wziąć się w garść i jeszcze raz przypiąć narty, wrócić na szlak - tam, gdzie ośnieżone stoki, mroźne powietrze i wspaniałe panoramy przywracają pogodę ducha i siłę woli.
Ojcu, z którym się często spierałem, oddaję honory za to, że nauczył mnie rozumieć i kochać góry.
Nie ma już tamtego, mojego Zakopanego, jaze mi luto, nie ma inteligenckiej - artystowskiej atmosfery (vide: Jerzy Hoffman, Pocztówki z Zakopanego), brydżyka w kawiarniach, dansingu, Koktail-Baru, Piwnicy, Poraja… Nikt nie gra na złóbcokach. Tzw. ekolodzy odepchnęli Zakopane od Tatr, skazując dawny kurort na handel i najazdy rozmaitych nacji..., ale ja nigdy nie zapomnę Tatr, bieli śniegu, nart, dźwięku janczarków u sań i dawnych kumpli, na których zawsze mogłem polegać. Bośmy razem chodzili w góry. W góry - bo są!
P.S. - Podaję, ponieważ pośród narciarzy to norma. - Jeżdżę na nartach SL Atomic Redster Titanium Powered Power Woodcore '2022/2023 / 160 cm / R=11,9 m / geometria: 116,5/68/102,5, z wiązaniami Atomic X12 GW (patent ESS) i na nartach z grupy AM Scott Aztec ’2010 / 175 cm / R=14 m / geometria: 118/78/108, z wiązaniami Salomon STH 13.; - w butach Atomic Redster CS 110/130. Mimic Professional Liner.
Dawniej woziłem ze sobą jeszcze jedną parę nart - z grupy Open: Atomic Metron B5, a później ich lżejszą wersję z grupy AM: Atomic M:11 Puls-Ti '2006 / 162 cm / R=11 m / geometria: 131/76/115, z wiązaniami na płycie ESS 12. - do surfowania w każdym terenie, po górach-magurach, w miękkim śniegu, śnieżnej brei, po trawie i piachu, a nawet w wodzie, stojącej wiosną pod stokami.
Najlepszymi nartami, jakie kiedykolwiek miałem, były deski Dynamic VR27 RC SL 2004/2005 (z fabryki Atomic'a - technologia Momentum) / 165 cm / R=11,5 m / geometria: 116/65/104, z wiązaniami na płycie ESS 12. Zajeździłem je na wiór, chociaż długo stawiały opór, zachowując właściwości swojej struktury - sprężystość tyłów (swoistej katapulty w krótkim skręcie). Można tylko żałować, że producent - Atomic/Dynamic nie powtórzył dotąd takiej konstrukcji, kombinując pod górę...
*Według Zygmunta Glogera h. Prus II (1845-1910), encyklopedysty, archeologa, etnografa, historyka i krajoznawcy, słowo: narty w dzisiejszym znaczeniu pojawiło się w dziele sarmackiego pisarza i poety Marcina Bielskiego h. Prawdzic (1495-1575) - Kronika wszytkiego świata (1551). Podobnie - kronikarz, pisarz, podstoli rożański Wacław Dyamentowski (1532-1612) - Dyaryusz (1606).
Fot. - ACMS (Archiwum DOM), NTN, Sciare Magazine, Ski, Ski Magazin.
ITALIA / DOLOMITI (DOLOMITY)
Komentarze
Prześlij komentarz