FILM - ZRODZENI DO SZABLI


Film -

Zrodzeni do szabli (2019), poza pretensjonalnym tytułem, pozoruje wiedzę o czasach i obyczajach. Wiedzę zasłyszaną przez autorów i bez żenady sprzedawaną, jako oryginalną, przez siebie wymyśloną, i opartą na źródłach. A przecież jest ona zrodzona z notorycznie fałszowanej historiografii, z jakiej składają się internetowe omamy w rodzaju Wikipedii i jej podobnych podrobów, które - nieprzypadkowo - mają mową-trawą zastąpić zawodowy warsztat wielu dziedzin wiedzy.


Dowolnie wybranej historii nie można nauczyć się z Internetu lub z jednej, nawet najzacniejszej, książki. Historia nie jest nauką sensu stricte, opartą na prawach, twierdzeniach i aksjomatach. Jest dziedziną wiedzy, którą czerpie z pierwotnych źródeł pisanych - numizmatów, nagrobków, epitafiów; innych inskrypcji, umieszczanych tu i ówdzie przez fundatorów lub donatorów; kronik, listów (także przypowiednich), roll popisowych, ksiąg metrykalnych, weryfikowanych dokumentów, traktatów, pamiętników, polemik, publicystyki - słowem: lasu rzeczy (łac.- silva rerum) - manuskryptów i opublikowanych drukiem dzieł swojej epoki. Inkryminowany film je omija, aby sprzedać atrakcyjny obraz widzom kanału tv, który traktuje zwykle o ścinaniu drzewa na czas, i cięcia go na kloce, pomiędzy mydlanymi operami o wikingach.


Film rozpoczyna archaiczna forma czołówki, w której możemy - jeśli zdążymy - przeczytać o tym, gdzie i kiedy została osadzona jego akcja. I tu, od razu, prosto z mostu go, panie tego, bęc! - błąd autora scenariusza liczy ca 70-100 lat. - Cytuję: "Od końca XV wieku Rzeczpospolita była demokracją szlachecką, w której władzę sprawował król, senat i izba poselska". - Jakim sposobem mogła nią być, skoro wówczas nie istniała?… Korona Królestwa Polskiego była monarchią stanową. Król Kazimierz IV Andrzej Jagiellończyk (1427/1447-1492), bodaj najwybitniejszy z polskich władców, rządził stanowczo, i zwykł mawiać: Sic volo, sic iubeo! (Tak chcę, tak każę!). Nie było wówczas "narodu szlacheckiego" i nikt jeszcze nie marzył o Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Pierwszy walny zjazd, nazwany później sejmem, zwołano w Piotrkowie za panowania Jana I Olbrachta (1459/1492-1501), w 1493 roku. Za początki przełomu ustrojowego można uznać dopiero, zwołany przez Aleksandra Jagiellończyka (1461/1501-1506), sejm radomski (1505), normujący relacje pomiędzy królem, senatem i posłami ziemskimi, a także uchwaloną przezeń konstytucję Nihil novi, która stanowiła, że w Polszcze nic się nie zdarzy bez zgody trzech sejmujących stanów - króla, senatu i izby poselskiej. Konstytucję Nihil novi uznajemy za początek "demokracji szlacheckiej" (termin XIX-wieczny - przyp. ACMS), a z nią - "narodu szlacheckiego". Aliści, porzuciwszy grę pozorów, trzeba przyznać, że był to system mieszany - monarchiczny, oligarchiczny i demokratyczny. Rzeczpospolita (łac.- Res Publica - Państwo/wspólnota, publica - służąca wspólnocie; deklinacja w mianowniku i narzędniku liczby pojedynczej zwykle jest błędna, wynika z niechlujstwa językowego, a pochodzi z XIX-wiecznego piśmiennictwa, praktyki prawnej i politycznej; w XX wieku termin: Rzeczpospolita pojawił się oficjalnie w nazwie Państwa polskiego mocą uchwały Sejmu Ustawodawczego z 1919 roku, jako ówczesna norma ustrojowa - demokratyczna republika parlamentarna; natomiast nigdy nie było państwa o urzędowej nazwie: I Rzeczpospolita) powstała dopiero w czasach Zygmunta II Augusta Jagiellona (1520/1530/1548-1572), w wyniku długich i żmudnych negocjacji; na mocy uchwały Sejmu walnego w Lublinie z 28 czerwca, zaprzysiężonej 1 lipca 1569 roku. I milion, a może nawet więcej, kilometrów kwadratowych powierzchni liczyła tylko w 1619 roku (po zawarciu traktatu w Dywilinie, 3 stycznia). Inna informacja, traktująca o Polsce od morza do morza, zda się zaczerpniętą z międzywojennej propagandy ONR i OZN - bowiem, kiedy już w XV wieku Korona Królestwa Polskiego w unii personalnej z Wielkim Księstwem Litewskim sięgała multańskim lennem po Pontos Euxeinos, nie miała realnego dostępu do Bałtyku. I odwrotnie - w XVI wieku, zdobywszy bezpośredni, wąski dostęp do Bałtyku, a szeroki jedynie przez Kurlandię i Inflanty (od 1561 roku) - utraciła wcześniej, na rzecz Turcji, Multany (od 1478 roku, z chwilową rekonkwistą w 1600 roku) i Jedysan (od 1526 roku).


Dalej, mamy scenę z husarią przed bitwą pod Beresteczkiem (1651) - jednej z największych batalii nowożytnej Europy. Na ekranie mgła i wieje wiatr, a husarze w wilczych skórach, choć było to wyjątkowo upalne i wilgotne lato (28 czerwca - 10 lipca), i niejedno serce pękło pod rozgrzanym pancerzem. A następnie chrzest dziecka - jeśli dobrze słyszę - w nieznanym, zbliżonym do Łaciny, języku - cytuję: "Blasius, ego ti baptisto (…)". Łac.- Ego te baptiso in Nomine Patris et Fili et Spiritus Sancti. Amen! - tak brzmiała pełna formuła, wygłaszana pod groźbą unieważnienia sakramentu Chrztu Świętego. A i język staropolski (XI/XII-XV/XVI w.) nie polegał na zmianie porządku słów w zdaniu, jak w irytującej manierze bohaterów serialu Ranczo, i mówiących "staropolskim Ranczem" Rodaków. Także i tu twórcom Zrodzonych... przyda się refleksja, a może nawet - fleksja*.


Przejdę jednak do meritum. W filmie nie ma słowa o starym polskim urządzeniu, czyli zmodyfikowanej staropolskiej sztuce wojennej - bezpośredniej przyczynie pasma spektakularnych zwycięstw oręża Rzeczpospolitej nad znacznie liczniejszymi przeciwnikami; o sztuce krzyżowej władania szablą - innej niż sztuka (także krzyżowa) pałowania ongiś bezbronnych ludzi przez ZOMO. Jest... Wiedźmin, w czapce siedmiogrodzkich hajduków (ulubionym nakryciu głowy Istvána Báthory), którą odnotowano tylko w ikonografii XVI i na początku XVII wieku. Wiedźmin przybywa, uczy adepta, i wygrywa, z tym…, że przegrywa. W filmie nie ma śladu militarnej kultury dawnej Rzplitej - Staropolskiej Kultury Sarmackiej, której miejsce zajmuje bezładna bijatyka, jak w japońskich Manga; równie komicznych filmach drogi-miecza, czy innej obskury. Bez nijakiego sensu w fabułę filmu, pono - dokumentu fabularyzowanego, wklejono wypowiedzi ekspertów - historyka i językoznawcy, zapewne po to, aby dodać sobie splendoru. Wypowiedź znamienitego historyka epoki jest cięta szablą, boć przecie trzeba było wiedzieć, o co zapytać wybitnego znawcę wczesnonowożytnych dziejów politycznych Rzplitej oraz - zamkniętej w kole rycerskim - szlacheckiej demokracji wojskowej. A językoznawca ucieka w tzw. michałki, nie znając wielokulturowego kontekstu i źródłosłowu słowa: szabla. Wspomniano, i słusznie, cudzoziemskie traktaty szermiercze, których w Polszcze próżno szukać, boć przecie (repeto!) z szablą każdy od pacholęcia sobie radził, pomocy nijakiej w teorii, a w praktyce wyglądając. Autor scenariusza mija się z semantyczną konotacją pojęcia, i opowiada nieszkodliwe baśnie o konsekracji szabel. W omawianej epoce, na polskich szablach, z reguły nie umieszczano wizerunku Matki Bożej (!). I kroki owej sztuki krzyżowej ćwiczono między ramionami krzyża św. Andrzeja, a nie krzyża greckiego, albowiem ruch rąk musiał się zgadzać z ruchem nóg.


Dalej, jest już tylko gorzej. Nareszcie, po latach srogiej szkoły pod okiem mistrza (nb. zwanego wówczas metrem albo meterem), któren skądinąd nie wygląda na, steranego czy okaleczonego podczas licznych wojen, pensjonariusza wspomnianego tam alumnatu, i po próbie palcata w kole, które miast Panów Braci - tworzą kibole, następuje pierwsze i ostatnie starcie z wrogiem. Naszego, wszechstronnie otrzaskanego młodzika, atakują bezstrzemienni strzelcy moskiewscy i spieszona rosyjska jazda pomiestna (w tym miejscu - w filmie - mamy rok 1632. lub później, a pomiestni z XVI w.), choć jej watowane, wzmacniane korą i deskami, przetykane drutem kaftany w istocie uniemożliwiały walkę pieszą, a tu biegają, jak jelonki. Słowem - dobrowolec, zawodowy wojownik, kontra przymusowy pobór nieszkolonych, oderwanych od sochy biedaków o nieszczególnym zapale bojowym i jeszcze niższym morale. Swoją drogą - repeto! - między innymi właśnie ta różnica pomiędzy polskimi a rosyjskimi siłami zbrojnymi XVI i XVII wieku zapewniała nam liczne i błyskotliwe zwycięstwa - in campum apertum, i nie tylko - nad przeważającymi liczebnie wojskami Moskwy. Exemplum - pierwsza (1508) i druga (1514) bitwa pod Orszą, Kłuszynem (1610), Połonką (1660) i nad Basią (1660).

Pan kowal - szabelnik, zaopatrując setki tysięcy obywateli mocarstwa w szable, kuje damast (!) - nie wiadomo z czego, z jakiego surowca i materiału? - Rotmistrz, dobrze notowanej - rekonstruowanej, gniewskiej husarii, stojąc po niewłaściwej - prawej stronie szeregu swoich podkomendnych, komenderuje nadziakiem (atrybutem porucznika). - Syna chrzczą na skrzyżowanych szablach... sami (!) - bez rodziców chrzestnych i kumów w kilka par idących, jako było w polskim obyczaju i porządku trydenckim, przy czym rodzona matka nie brała udziału w samym obrzędzie; a w kościele, podczas liturgii, dobywają broń… Przeciw komu? - nie wiedzą! A przecież za to groziła anatema. Całość wieńczy bitka, w której mistrz i uczeń samowtór (Odwaga!), mordują samotnego przeciwnika (Honor!), po czym następuje dramatyczne - symboliczne złamanie na… kolanie (Siła!) szabli, umierającego od zadanej rany metera, choć z treści filmu nie wynika, aby był on ostatnim, męskim przedstawicielem swego rodu. - Żadnej szabli, bez uprzedniego spreparowania, nie da się w ten sposób złamać (kto nie wierzy, niech próbuje!), choć obyczaj ten, prawdziwy, był częścią sarmackiej ars moriendi. Znowu - stara baśń! - Ale przecież zostali zrodzeni do szabli…


Film - Zrodzeni do szabli, wbrew szumnym zapowiedziom, nie przedstawia historii polskiej szabli ani jej wpływu na dzieje naszego kraju. Aby ją opowiedzieć, trzeba pierwej znać tę historię, a z tym - pośród twórców - krucho!


W filmie, w którym jeszcze długo można wymieniać buble, świadczące o ignorancji twórców, wyróżniają się - dwór w Jeżowie, montaż, stary Błażej Wronowski (Rusin - nazwisko i herb z epoki) oraz młody adept sztuki… Tylko, jakiej?… - Sztuki sprytnego włamania do cudzego skarbczyka, bez pozostawienia śladów na skoblach! I wreszcie, o sile, odwadze i honorze trzech autorów - producentów filmu, mowy być nie może. Ale to już inna historia…


Andrzej Schymalla


*W filmie nie pada ani jedno staropolskie słowo.

Komentarze