JACEK KACZMARSKI



10 kwietnia 2004 roku zmarł…

Jacek Kaczmarski (1957-2004),

Poeta, erudyta i wieszcz. Mistrz słowa - równy Adamowi Mickiewiczowi i Krzysztofowi Kamilowi Baczyńskiemu, musi jeszcze poczekać na ostateczną ocenę potomnych. Był Poetą mojego pokolenia, czym nie każde może się szczycić. Poetą najlepszych lat życia - lat studiów. Nauczył nas właściwie wszystkiego, czego nie wynieśliśmy z domu. Szybko, znacznie rychlej niż inni, rozbierał i składał rzeczywistość - tę minioną, i tę bieżącą. Szybciej niż inni analizował i syntetyzował źródła literackie, historyczne, archeologiczne etc. Miał niebywałą intuicję. Trafnie oceniał i łączył wątki polskie, rosyjskie, francuskie... Pastwił się nad całą masą gatunków i trudnych form muzycznych (passage Chopina), korzystał z klasyki (Haendel, Scarabanda) i in., dobierając je do swoich wierszy. Nie mieścił się z tekstem we własnej muzyce. Wieszczył…

Wieszczył coś, czego wówczas jeszcze nie rozumieliśmy. Między innymi to, że przełom dziejowy, którego byliśmy świadkami i uczestnikami, obok dobra, przyniesie zło. Napisał ponad 650 wierszy (także 5 powieści i 2 libretta), z których ponad trzysta śpiewał podczas licznych koncertów - w kraju i za granicą; na wielkich scenach, w refektarzach, muzeach i w prywatnych mieszkaniach. Przyjeżdżał zawsze, kiedy tylko zebrało się kilka osób, które chciały posłuchać Jego profetycznych wierszy. Zapłacił za to najwyższą cenę...

Ja poznałem Jacka późno. Zbyt późno. - Podczas koncertu z okazji piątej rocznicy pierwszej edycji Gazety Wyborczej - w Zamku Ujazdowskim, wiosną 1994 roku. Pojechałem tam wiedząc, że będzie grał. Wystąpił pierwszy, i choć było zimno śpiewał i bisował piosenki, których gromko się domagano. Po Jacku na scenę wszedł Maanam. On stał gdzieś na uboczu, oparty o ścianę, palił papierosa - jednego za drugim. Zebrałem się w sobie, podszedłem i zapytałem, czy po płycie Wojna postu z karnawałem (nb. najlepszej) planuje jakiś ciąg dalszy, a konkretnie - Sarmację. Nieśmiały, nieco zaskoczony, wyjaśnił z uśmiechem, że właśnie skończył pracę nad takim programem. Godzinę później siedzieliśmy obaj w knajpie, której już nie ma, i rozmawialiśmy o Sarmacji - jej utworze: Z XVI- wiecznym portretem trumiennym rozmowa. Nie był pewien, czy dobrze napisał; czy w XVI wieku były już portrety trumienne. Odpowiedziałem, że tak, z najbardziej znanym - króla Istvána Báthory na czele. A On na to: - Dobrze, bo XVI wiek to potęga, a XVII to jej trwonienie. I jeszcze, samowtór, poprawiliśmy słowa o dzisiejszej znajomości Łaciny, o języku polskim - nie pomnę. Także te o honorze… Narzekał, że wszyscy widzą w nim barda Solidarności, że Mury nie mają z nią nic wspólnego; że napisał ten wiersz dla Lluisa Llacha - o nim, o jego pieśni L’Estaca, i o jej niezwykłym wykonaniu podczas koncertu w Barcelonie w 1976 roku. Mówił, że chciałby być zrozumiany, jak poeta - jak poeta czytany. Słuchałem…, w podziwie dla Jego przenikliwej wiedzy historycznej i sztuki łączenia rozmaitych wątków. Nikogo takiego przed Nim, ani po Nim, już nie spotkałem. Sam param się historią, refleksyjną oceną jej epizodów i sekwencji, ale Jacka nie sposób naśladować. Taki geniusz rodzi się raz na stulecia.


Andrzej Schymalla


Lluis Llach, Katalończyk. To o nim Jacek Kaczmarski napisał Mury. O nim, o jego pieśni, i o jej wykonaniu w Barcelonie, w Pałacu Sportu w 1976 roku.

Ten, może najbardziej przejmujący protest-song mojego pokolenia, został wydany na płycie Les seves primeres cancons w 1969 roku i był wymierzony w reżim caudillo Francisco Franco (1939-1975). Po śmierci gen. Franco, Llach, który przebywał na emigracji we Francji, wrócił do Barcelony i zagrał wielki koncert - wydany na płycie Barcelona Gener de 1976. Koncert zainspirował Jacka, i tak powstały Mury. Początkowo (mamy to na ww. płycie z 1969 roku), L'Estaca była skomponowana na fortepian (pianino) i skrzypce.

W tekście Lluisa Llacha znajdziemy przestrogę: - Jeżeli zedrzecie już głos i przestaniecie śpiewać o tym, co was łączy, co daje siłę, i - (dosłownie) - choć na chwilę opuścicie ręce…


(ISS)

Komentarze